Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W ciągu minionych ponad czterdziestu lat firma była powiększana i wchłonęła kilka sąsiednich sklepików. Ridgeway odnalazł wejście, które teraz znajdowało się pod numerem 13 przy Augustinerstrasse, nieco w dół ulicy od pierwotnego.
Stał na krawędzi chodnika i spoglądał na frontową ścianę zakładu. Spodziewał się zobaczyć zagracony i słabo oświetlony warsztat rzemieślniczy, z witryną wypełnioną wzorcowymi narożnikami ramek, wyblakłymi od słońca, a tymczasem miał przed sobą przybytek, który prezentował się niemal jak jeden ze sklepów jubilerskich przy Bahnhofstrasse. Jacob Yost i Synowie, Sztuki Piękne” – taki napis widniał na wypolerowanej, mosiężnej tabliczce umocowanej do kamiennego muru budowli pochodzącej z epoki renesansu. Tak więc mieściła się tu teraz także galeria, a nie tylko zakład ramiarski. W kamiennej fasadzie na wysokości okien zamontowano pół tuzina szklanych gablot, w których znajdowały się pomalowane płótna oprawione w ramy. Nie było na nich etykiet z cenami, widać nie były na sprzedaż albo przeznaczono je dla ludzi, którzy wiedzieli, jak targować się o dzieła sztuki.
Starając się za wszelką cenę opanować nerwy, Seth przeszedł dziarskim krokiem przez chodnik w kierunku galerii Yosta i wszedł przez podwójne szklane drzwi.
Znalazł się w eleganckim, ciepłym pomieszczeniu. Wysokie ściany obwieszone były od sufitu po podłogę najróżniejszymi dziełami sztuki. Jedyną ich wspólną cechą było to, że wszystkie sprawiały wrażenie horrendalnie drogich. Wyposażenie sali było skromne, tylko meble z ciemnego mahoniu: pół tuzina krzeseł obitych aksamitem w kolorze czerwonego wina, kilka stolików oraz duży stół z marmurowym blatem. Na oparcia dwóch z krzeseł zarzucone były futrzane płaszcze, które wyglądały zupełnie jak martwe zwierzęta.
Pośrodku marmurowego blatu, na srebrnej tacy stała kryształowa karafka otoczona szeregiem kieliszków do sherry. Seth omiótł wzrokiem pomieszczenie i zauważył dwie leciwe damy o białych włosach, z kieliszkami w rękach. Panie stały obok niskiego, korpulentnego mężczyzny w wieku trzydziestu paru lat, który najpierw wskazał na jeden z obrazów, a po chwili na drugi, perorując przy tym przyciszonym, pełnym szacunku głosem. Kobiety przytakiwały, wsłuchując się w jego słowa.
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytał męski głos po angielsku.
Zaskoczony Seth odwrócił się. Młodszy, równie korpulentny mężczyzna, zmaterializował się znienacka po jego prawej stronie. Elegancki garnitur oraz stonowany krawat sprawiały, że wyglądał jak przedsiębiorca. Seth przez dłuższą chwilę spoglądał na mężczyznę, usiłując pozbierać myśli. Nie spodziewał się, że Jacob Yost i Synowie będą się prezentować tak elegancko.
– Przepraszam najmocniej, jeśli pana zaskoczyłem – ode zwał się mężczyzna. – Jest pan Amerykaninem, nieprawdaż?
Obrzucił spojrzeniem sportowy strój Setha: szare wełniane spodnie, czarne skórzane buty turystyczne, granatowy sweter z wycięciem pod szyją i czerwoną narciarską kurtkę. W oczach mężczyzny można było wyczytać, że nie aprobował wprawdzie takiego stroju w swoim przybytku, ale szanował ekscentryczność Amerykanów, którzy mogli przecież dysponować bardzo pokaźnymi pieniędzmi.
– Tak – zdołał w końcu wydusić Seth. – To znaczy, tak... Jestem Amerykaninem, ale doskonale rozumiem niemiecki.
Mężczyzna pokiwał głową i wyciągnął dłoń.
– Jestem Felix Yost – przedstawił się. – Przez dwa lata studiowałem w Stanach Zjednoczonych w Getty Museum w Kalifornii.
Dłoń Yosta była miękka, ciepła, chociaż silna.
– Chętnie korzystam z każdej sposobności, żeby utrzymać biegłość w waszej mowie.
Seth skinął głową.
– Nazywam się Seth Ridgeway. Kilka dni temu dzwoniłem do państwa i rozmawiałem z pańskim ojcem o... pewnym obrazie.
Na twarzy Yosta pojawiła się marsowa mina, ale szybko ustąpiła zawodowej uprzejmości. Seth wyjął portfel i wyciągnął z niego fotografię obrazu, jaką otrzymał od Weinstock.
– Chciałbym porozmawiać z pańskim ojcem na temat te go obrazu.