Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Być może, że nie… chociaż pańskie nagłe pojawienie się…— W kinematografie robią jeszcze lepsze sztuki…— Więc niech mi pan...Renę Mallibeau, najbardziej zapalony winiarz kolonii, wciąż nie znalazł dla swoich winnic terenu o odpowiedniej glebie i nachyleniu, chociaż otwierał ciągle...Po inwazji Yuuzhan Vongów na Coruscant Rada Jedi zgłosiła gotowość do ustępstw, chociaż mogły one oznaczać tylko dalszą ekspansję najeźdźców...Chociaż pan Losberne nie bez wielu grymasów niezadowolenia przyjął propozycję pociągającą za sobą zwlokę całych pięciu dni, to jednak musiał przyznać,...Substancja stara się wślizgnąć pod kanapę – Jack dostrzega to, chociaż z niepohamowanym obrzydzeniem wyciera ręce w koszulę...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...Groza tych olbrzymów nie tkwi w ich wyglądzie, chociaż naprawdę może przyprawić o koszmarne sny...Wieczorem, chociaż pielęgniarka powiedziała, że godziny wizyt się skończyły, nie chciał odejść...Sama świadomość niedostatków nie jest radykalnym lekarstwem na nie, chociażmoże przyczynić się niekiedy do ich złagodzenia...– Znalazła sobie niezłego opiekuna, co? Chociaż obraz był w jej gabinecie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Odciąłem głowę, a potem ręce – a portem – nogi.
A potem wyłamałem trzy deski z podłogi i złożyłem wszystek zespół pomiędzy dranicami. A
potem przystosowałem deski do dawnego miejsca tak zręcznie, tak chwacko, że żadne oko ludz-
kie – nawet jego oko – nie mogłoby dojrzeć nic podejrzanego. I nic nie było do zmycia, ani jednej
plamy, ani jednego śladu krwi. Byłem zbyt z tym zapobiegliwy. Nic nie zostało na dnie pełnego
przed chwilą cebrzyka! Cha, cha!
Gdy dokonałem tych wszystkich zabiegów, była godzina czwarta i ciemno, jak o północy.
Podczas gdy zegar wydzwaniał godzinę, zapukano do drzwi od ulicy. Lekko mi było na sercu,
gdy szedłem otworzyć – Czegóż bowiem bać się mogłem – obecnie? Weszło trzech ludzi, którzy
z przedoskonalonym ugrzecznieniem przedstawili mi się jako urzędnicy policyjni. Pono ktoś z
sąsiadów słyszał nocą jakiś okrzyk, dzięki temu powstało podejrzenie, że zaszło coś złego –
podano wiadomość do biura policji – i ci panowie (urzędnicy) przybyli właśnie, jako wysłańcy,
gwoli zbadania miejsca.
Uśmiechnąłem się – jakież bowiem miałem powody do obaw? Gościnnie powitałem tych je-
gomościów. „Co do krzyku – rzekłem – sam właśnie przez sen krzyknąłem. Stary zaś człeczyna –
dorzuciłem – udał się w podróż po kraju.” Oprowadziłem mych gości po całym domu. Prosiłem,
aby wszędzie zajrzeli i aby zajrzeli dokładnie. Wreszcie wprowadziłem ich do jego pokoju. Poka-
załem im cały jego dobytek w zgoła bezpiecznym schronieniu i w bezwzględnym ladzie. Przesa-
dzając w zapale ufność we własne siły, wniosłem krzesła do pokoju i prosiłem ich, aby spoczęli,
podczas gdy sam z zawrotną odwagą zupełnego tryumfu utwierdziłem swe krzesło w tym samym
właśnie miejscu, gdzie były ukryte zwłoki ofiary, Urzędnicy wykazali zadowolenie. Przekonało
ich moje postępowanie. Czułem osobliwy błogostan. Usiedli i zagaili rozmowę byle jakiej treści,
ja zaś wesoło im odpowiadałem. Lecz po upływie pewnego czasu poczułem, że blednę, i pożąda-
łem w duszy ich odejścia. Począł mię dręczyć ból głowy i zdawało mi się, że mi dzwoni w
uszach. Oni wszakże nie powstali z swych siedzeń i rozmawiali nieustannie. Dzwonienie wyraź-
niało. Trwało wciąż i wyróżniało coraz bardziej. Wzmogłem swoją gadatliwość, aby się odczepić
od owego wrażenia. Lecz dzwoniło dobitnie i przybrało cechy zgoła nieodparte, aż w końcu wy-
kryłem, że to nie w uszach moich dzwoni.
Bez wątpienia – bardzo wówczas pobladłem. Lecz gawędziłem ze zdwojoną jeszcze płynno-
ścią i głosem podniesionym. Dźwięk wciąż się rozrastał – co miałem począć? Był to szmer głu-
chy, zdławiony, częstotliwy, szmer niezwykle podobny do tego, który wytwarza zegarek, owi-
nięty w watę.
Oddychałem z trudnością. Urzędnicy nie słyszeli jeszcze. Zacząłem gadać szybciej i z większą
gwałtownością, ale szmer wzmagał się nieustannie. Wstałem i wszcząłem spór o jakieś drobnost-
ki w tonie wielce wzniosłym, z przydatkiem gestów popędliwych, lecz szmer się wzmagał –
wzmagał nieustannie. Czemuż ci ludzie nie chcą stąd odejść? Tam i sam – ciężkimi i wielkimi
krokami zacząłem odmierzać pokój, jakby rozjątrzony uwagami moich rozmówców. Lecz szmer
58
wzrastał miarowo. O, Boże! Cóż miałem począć? Burzyłem się – plotłem trzy po trzy – przekli-
nałem. Poruszałem krzesłem, na którym siedziałem, szurałem nim po podłodze. Wszakże szmer
wciąż trwał i wzmagał się bez końca. Krzepnął coraz bardziej – coraz bardziej i wciąż coraz bar-
dziej. A goście wciąż gadali – i uśmiechali się – i żartowali. Możliweżto, że nic nie usłyszeli?
Boże wszechmogący! Nie, nie! Słyszeli! – Domyślali się! – Wiedzieli! Bawili się jeno moim
przerażeniem! Tak pomyślałem – i dotąd jeszcze tak myślę. Wszystko byłoby łatwiejsze do znie-
sienia, okrom tego pośmiewiska. Nie mogłem znieść dłużej tych uśmiechów! Uczułem, że albo
krzyczeć muszę, albo skonać! I teraz jeszcze – czy słyszycie? – Nasłuchujcie! Coraz głośniej,
coraz głośniej, wiecznie głośniej, wiecznie głośniej!
– „Nikczemni! – krzyknąłem – Nie udawajcie dłużej! Wyznaję wszystko! Zerwijcie te deski!
To – tam! To – tam! To –trzepot jego straszliwego serca!”
59
Beczka Amontillada
Tysiące krzywd, zadanych mi przez Fortunata, zniosłem cierpliwiej, niźli to było w mej mocy,
lecz gdy doszło do zniewagi, poprzysiągłem sobie zemstę. Wy wszakże, którzy dobrze znacie mój
charakter, nie pomyślicie chyba, że się zdradziłem choćby jedną pogróżką. Prędzej, później po-
msta nadejść musiała – było to postanowienie, które zapadło ostatecznie. Sama jednak doskona-
łość powziętego pomysłu wykluczała wszelką myśl o narażeniu go na niebezpieczeństwo. Winie-
nem był nie tylko ukarać, lecz ukarać bezkarnie. Nie wytępi obelgi ta kara, która tępiciela dosięga.
Nie wytępi i wówczas, gdy pomstujący zaniedba odsłonięcia swej osoby przed tym, kto go zelżył.
Niechże będzie wiadomo, że ani słowem, ani czynem nie przysporzyłem Fortunatowi naj-
mniejszego powodu do powątpiewania o mojej życzliwości. I nadal, jak dawniej, uśmiechałem