Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Źródło owej rzeczułki biło z ziemi z tak wielką siłą, że tworzyło niedużą fontannę, otoczoną głęboką sadzawką w samym środku kępy drzew. Zwykle nazywano to miejsce Fontanną Głębin, a wypływającą z niej strugę - Strumieniem Fontanny, lecz Zelandoni stosowali własne nazwy, w większości znane ogółowi mieszkańców okolicznych Jaskiń. Źródło i sadzawka były według nich Wodami Płodowymi Matki, strumień zaś - Błogosławioną Wodą. Nikt nie wątpił w jej lecznicze walory, a szczególnie w moc pomagania kobietom cierpiącym na bezpłodność.
Ku górze prowadziła teraz stroma ścieżka długości mniej więcej tysiąca dwustu stóp, kończąca się na niezbyt odległym od szczytu tarasie, gdzie pod skalnym nawisem znajdowały się wyloty dwóch jaskiń. Schronienia utworzone w procesie erozji w wapiennych masywach tak licznie występujących w całym regionie często nazywano jaskiniami. Zwykle jednak były to płytkie wgłębienia, znane pod nazwą "dziupli". Dla odróżnienia długie i głębokie jaskinie nazywano "czeluściami". Otwór w ścianie znajdujący się po lewej stronie tarasu wcinał się w urwisko zaledwie na dwadzieścia stóp i najczęściej służył za tymczasowe schronienie gościom, czyli zazwyczaj Zelandoni. Jaskinię tę nazywano Dziuplą Fontanny, choć znana była również pod nazwą Dziupli Doni.
Jaskinia po prawej była z kolei dość głęboka - rozpościerała się na dobre czterysta stóp w głąb rozległego masywu, a składał się na nią labirynt komór, nisz i korytarzy uchodzących na wszystkie strony od głównego tunelu. Miejsce to było tak święte, że rzadko kiedy wymawiano na głos jego nazwę. Czczono je za to tak gorliwie, że nie było potrzeby zachwalania jego świętości i tajemnej mocy przybyszom z normalnego świata. Ci, którzy znali prawdziwe znaczenie tych jaskiń, woleli unikać rozmowy na ich temat i nie podkreślać ich niezwykłej roli. To dlatego okoliczne klify nazywano zwyczajnie Skałami Fontanny, większą jaskinię zaś Czeluścią Skał Fontanny lub - nieco rzadziej - Czeluścią Doni.
Nie było to jedyne święte miejsce w tym regionie. Z większością okolicznych jaskiń wiązano pewne przejawy kultu religijnego, w niektórych przypadkach czcią otaczano także przyległe do nich tarasy czy zbocza, jednak spośród nich to właśnie Skały Fontanny były najbardziej znane. Jondalar znał bardziej imponujące formacje skalne, lecz z żadną z nich nie wiązał się tak rozbudowany kult. Wspinając się ku tarasowi o krok za Jonokolem, łupacz krzemienia czuł mieszaninę podniecenia i strachu, a także rosnący z każdą chwilą niepokój. Czekało go coś, na co zupełnie nie miał ochoty, lecz mimo to zastanawiał się, czy Zelandoni zdoła uwolnić i odesłać ducha jego brata, jak zostanie to przeprowadzone i jakie wywoła uczucie.
Kiedy dotarli na wysoko położony taras i stanęli przed wlotami jaskiń, spotkali kolejną parę akolitów - mężczyznę i kobietę. Młodzi uczniowie czekali na wędrowców u wejścia do większej groty, po prawej stronie. Ayla zatrzymała się na moment i odwróciła, by spojrzeć na drogę, którą pokonali. Z wysoko położonej półki skalnej rozciągał się widok na Dolinę Strumienia Fontanny i część Doliny Traw z przecinającą ją rzeką. Panorama była imponująca, lecz, o dziwo, bardziej przytłaczające wrażenie wywierało wnętrze pieczary, w której pielgrzymi znaleźli się po chwili.
Wkroczenie w podziemny świat w samym środku dnia oznaczało bowiem porażającą przemianę: rozległe połacie dolin i wzgórz skurczyły się nagle do rozmiarów wąskiego korytarza, oślepiające zaś, odbite od skał światło słoneczne umknęło przed niepokojącą ciemnością. Transformacja nie dotyczyła zresztą tylko zjawisk fizycznych. Dla tych, którzy rozumieli i akceptowali wewnętrzną moc tego miejsca, metamorfoza oznaczała przede wszystkim przejście od krzepiącej stałości krajobrazu, od poczucia bezpieczeństwa, do obawy, a nawet strachu, do świata niezwykle bogatych doznań.
Światło słoneczne docierało ledwie kilka stóp w głąb jaskini, lecz gdy oczy wchodzących przywykły do półmroku, wyłoniły się zeń zarysy kamiennych ścian, tworzących zwężający się korytarz. W małym przedsionku zaraz za wejściem, na występie skalnym, stały kamienne kaganki, z których jeden jarzył się jasnym płomieniem. Poniżej, w naturalnym zagłębieniu ściany, ułożono pochodnie - Jonokol i drugi akolita posłużyli się tłuszczową lampką, by zapalić garść podsuszonych patyków. Potem zaś za ich pomocą przenieśli ogień na knoty dwóch kaganków wykonane z gałązek mchu, dobrze nasączonych tłuszczem. Akolitka zaś zapaliła i uniosła pochodnię, a później gestem przywołała Aylę i Jondalara.
- Patrzcie pod nogi - poradziła, obniżając nieco źródło światła, by pokazać im nierówne dno jaskini, pełne szczelin między skałami, w których widać było połyskującą, mokrą glinę. - Może być ślisko.