Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Na przykład chciałbym pojechać na placówkę i tak dalej. Najważniejszy powód jest taki, że chcę sprawdzić swoje umiejętności. A jeżeli już mam się sprawdzać, to chcę to zrobić na największej arenie. Czyli na arenie państwa. Chcę się przekonać, jak wysoko uda mi się zajść i na co będę miał wpływ w tej idiotycznie rozbudowanej machinie biurokratycznej. Rozumiesz?
- To wygląda na jakąś grę.
- Tak. Przypomina grę. Praktycznie nie czuję żądzy władzy ani żądzy pieniędzy. Naprawdę. Być może jestem nic niewartym samolubem, ale, o dziwo, tych żądzy prawie nie czuję. Można powiedzieć, że jestem bezinteresowny. Czuję tylko ciekawość. I chcę wypróbować własne siły w tym wielkim i okrutnym świecie.
- I chyba nie istnieją też dla ciebie ideały?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział. - W życiu nie są potrzebne. Potrzebne są nie ideały, a wzorce zachowania.
- Ale jest wiele innych sposobów na życie, prawda?
- Co? Mój ci się nie podoba?
- Daj spokój. Co mi się może podobać albo nie podobać? Ani nie dostałbym się na Uniwersytet Tokijski, ani nie mogę, kiedy mi przyjdzie ochota, przespać się z każdą dziewczyną, która mi wpadnie w oko, nie mam też daru wymowy. Niczym nad nikim nie góruję, nie mam dziewczyny. Po skończeniu wydziału literatury na drugorzędnym prywatnym uniwersytecie nie mam wielkich perspektyw na przyszłość. Co ja mogę powiedzieć?
- Więc zazdrościsz mi mojego życia?
- Nie zazdroszczę - odrzekłem. - Za bardzo przywykłem do swojego. A przy tym, szczerze mówiąc, nie interesuje mnie ani Uniwersytet Tokijski, ani MSZ. Zazdroszczę ci tylko Hatsumi, wspaniałej dziewczyny.
Przez chwilę jadł w milczeniu.
- Wiesz co, Watanabe - odezwał się, kiedy skończył posiłek. - Mam przeczucie, że za dziesięć, może dwadzieścia lat gdzieś się znowu spotkamy. I że nasze losy jakoś się splotą.
- Brzmi jak z powieści Dickensa - powiedziałem, śmiejąc się.
- Faktycznie - on też się zaśmiał. - Ale moje przeczucia często się sprawdzają.
Po kolacji poszliśmy do pobliskiego baru na drinka. Koło dziewiątej zaczęliśmy się zbierać do wyjścia.
- Słuchaj, nawiasem mówiąc, jakie są twoje wzorce zachowania? - zapytałem.
- Pewnie będziesz się śmiał.
- Nie będę się śmiał - obiecałem.
- Być dżentelmenem.
Nie śmiałem się, ale o mało nie spadłem z krzesła.
- Dżentelmenem? Takim angielskim dżentelmenem?
- Tak, takim angielskim dżentelmenem - odpowiedział.
- A na czym polega bycie dżentelmenem? Jest jakaś definicja? Jeśli tak, oświeć mnie, proszę.
- Dżentelmen postępuje tak, jak powinien, a nie tak, jak ma ochotę.
- Nie znam nikogo równie stukniętego jak ty - powiedziałem.
- A ja nie znam nikogo równie normalnego jak ty - odrzekł. Po czym zapłacił rachunek.
W następny poniedziałek znów nie widziałem Midori Kobayashi na wykładzie "Historia teatru, część II". Rozejrzałem się po sali i upewniwszy się, że jej nie ma, usiadłem jak zawsze w pierwszym rzędzie. Postanowiłem przed przyjściem wykładowcy napisać list do Naoko. Opisałem jej wakacyjną wędrówkę: ścieżki, które przeszedłem, mijane miasta i spotkanych ludzi. A gdy nastawała noc, zawsze myślałem o Tobie - napisałem. - Od kiedy nie mogę Cię widywać, zrozumiałem, jak bardzo Cię potrzebuję. Uniwersytet jest potwornie nudny, lecz chodzę pilnie na zajęcia i uczę się, traktując to jako ćwiczenie samodyscypliny. Od Twojego zniknięcia wszystko wydaje mi się nijakie. Bardzo bym chciał się z Tobą spotkać i spokojnie porozmawiać. Jeżeli byłoby to możliwe, chciałbym odwiedzić Cię w sanatorium choć na parę godzin. Chciałbym też pójść na spacer we dwoje, tak jak dawniej. Nie chcę Ci robić kłopotu, ale odpisz, proszę, choćby parę słów.
Skończyłem, złożyłem porządnie cztery zapisane kartki papieru listowego, wsunąłem do przygotowanej koperty i zaadresowałem do rodziców Naoko w Kobe.