Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nigdy nie zawiodła jej zaufania. Wiedziała więc, że może jej teraz całkowicie ufać.
- Widzisz... - powiedziała cicho po chwili wahania.
- To prawda, jestem trochę zdenerwowana. Dostałam
wczoraj pewien list... anonim.
Martha skrzywiła się z niesmakiem.
- Anonim? Spal go i zapomnij o tej bzdurze. Takie listy
piszą wyłącznie ludzie chorzy umysłowo.
- Wiem - potwierdziła gorzko Sancha. - Myślę jednak,
że tym razem anonim zawierał prawdę... Ktoś mi doniósł,
że Mark ma romans.
R S
- E tam, coś ty... - Martha spojrzała na nią z zakłopotaniem. - Nie wierzę. Mark cię kocha. Nie bierz tego serio, Sancha...
- Tak też najpierw pomyślałam. Nie podejrzewałam
niczego, ale... Obawiam się, że... - Głos się jej załamał
i urwała, przenosząc wzrok na Florę, która, podśpiewując,
bez wytchnienia bujała się na koniku. - To prawda - dopowiedziała nieswoim głosem. - W liście napisano, że wczorajszy wieczór Mark spędzi w towarzystwie swojej
asystentki. Tymczasem rano powiedział mi, że jest umówiony na kolację z szefem. Zatelefonowałam pod domowy adres tej kobiety i... był tam. Słyszałam jego głos...
a wcześniej zauważyłam ich w Hampton. Jedli razem
lunch. Nigdy przedtem jej nie widziałam, ale jestem pewna,
że to była ona. Obejmował ją. Gdybyś mogła to zobaczyć!
Zgrabna, włosy blond, wspaniale ubrana. Za takimi dziewczynami mężczyźni szaleją...
Martha słuchała, coraz bardziej posępniejąc.
- A to się narobiło - powiedziała z westchnieniem. -
Wzięłaś Marka na spytki? Co powiedział?
- Nie miałam okazji z nim porozmawiać. Wrócił do
domu po północy, a dziś wyszedł, zanim wstałam. Kiedy
przez cały czas dzieci kręcą się obok, trudno o rozmowę w cztery oczy. Będę musiała wieczorem poczekać, aż zasną.
- Tak, tak. O takich sprawach nie wolno rozmawiać
przy dzieciach.
- No właśnie - przytaknęła Sancha. - No a dzisiaj jest
piątek. Jeśli nie uda mi się porozmawiać z nim wieczorem,
to już nie wiem... W sobotę i niedzielę dzieciaki są przez
cały czas w domu. Jak tu przeprowadzić poważną roz
R S
mowę?
- A gdybym jutro zabrała całą trójkę do zoo?
- Och... mogłabyś, Martha, naprawdę?
Martha uśmiechnęła się.
- Z największą przyjemnością. Zjedlibyśmy lunch na
mieście, nie byłoby nas cały dzień. Pogoda jest taka piękna,
że na pewno wszystko by się świetnie udało, a poza tym
wiesz, że lubię towarzystwo twoich dzieci. - Obejrzała się
na Florę i zniżając głos do najcichszego szeptu, dodała:
- Nie rezygnuj ze swojego małżeństwa bez walki. Spróbuj
je ocalić. W tych sprawach nie wolno się spieszyć. Bóg
jeden wie, jak żałuję swojej decyzji o rozwodzie. Jimmy
stracił głowę dla tej małej, ale to nie trwało nawet rok.
Byłam na niego tak wściekła, że z miejsca wystąpiłam
o rozwód. Ambicja... Nie mogłam znieść, że zrobił ze mnie idiotkę dla jakiejś siuśmajtki. Chciałam się odegrać.
Teraz często myślę, że wolałabym, żeby tak się nie stało.
Sancha popatrzyła na nią ze współczuciem. Czemu życie musi być tak skomplikowane, pełne problemów? Chodzimy wciąż jak po linie - wystarczy jeden fałszywy krok, a już leci się głową w dół. Gdyby tak móc znać przyszłość
i konsekwencje swoich wyborów!
- Nie popełnij mojego błędu - powiedziała łagodnie
Martha. - Dałabym wszystko, żeby Jimmy wrócił, ale już
za późno. Pisał do mnie dwukrotnie, błagając o spotkanie
i rozmowę. Odpowiedziałam bardzo gorzkim listem, dając
do zrozumienia, żeby się odczepił na wieki. Potem emigrował do Australii i od tego czasu nie mam od niego żadnych wieści. Jeśli kochasz Marka, nie spiesz się z podejmowaniem decyzji. Cokolwiek się dzieje, poczekaj i, nim pomy
ślisz o rozwodzie, upewnij się, czy wasze małżeństwo jest
R S
już naprawdę nie do uratowania.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tego wieczora Mark wrócił do domu dopiero po ósmej.
Dzieci spały już w swoich łóżkach, a Sancha siedziała
w saloniku, zwinięta na dywanie przed elektrycznym kominkiem. Zimą włączyłaby ogrzewanie, ale przecież był
już maj. Dzień był ciepły, lecz pod wieczór temperatura
spadła. Na myśl o rozmowie z Markiem od rana z trudem panowała nad nerwami. Kiedy jednak czas mijał, a on nie wracał, rozkłeiła się zupełnie i sama już nie wiedzia
ła, czy jest jej po prostu zimno, czy też dygocze ze zdenerwowania.
R S
Było jeszcze widno, gdy zjadła odrobinę sałatki, którą
przygotowała do pieczonego kurczaka na kolację dla Marka, i usiadła z filiżanką kawy. Powoli zapadł zmierzch.
Pokój, tam gdzie nie sięgał czerwony blask kominka, wypełniała ciemność.
Kiedy usłyszała samochód, wyprostowała plecy i z napięciem słuchała, jak Mark wjeżdża do garażu, zamyka drzwi, wchodzi na ganek i przekręca klucz w zamku. Wej
ściowe drzwi otworzyły się i zamknęły. Słyszała, jak zdejmuje i wiesza płaszcz. Kroki zbliżyły się do drzwi.
- Dlaczego siedzisz po ciemku? - Włączył światło
i oślepiona, zmrużyła na moment oczy.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że znowu wrócisz tak
późno? - zapytała, nie odwracając się.
- Przepraszam. Przyjechałbym o zwykłej porze, ale na Bailey Cross Road zdarzył się wypadek. Musiałem złożyć
zeznania na policji.
- Mogłeś do mnie zadzwonić.
- Myślałem, że zajmie to pół godziny, ale policjanci
marudzili...
- Masz przecież komórkowy telefon!
- Tak, ale...
- Ale nawet nie pomyślałeś, że można mnie zawiadomić. Obchodzę cię tyle, co zeszłoroczny śnieg!
Zerwała się na nogi, patrząc na niego z gorzkim wyrzutem, lecz ani przez moment nie zapomniała, że nie wolno jej podnieść głosu, by nie obudzić dzieci.
Zaczerwienił się i usztywnił i nagle z niemądrym żalem
w sercu pomyślała, że nawet nie zauważył jej nowej fry-
zury ani tego, że zamiast dżinsów ma na sobie nową su-