Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Pośredniczy ona pomiędzy głową koczującego ludu a ludem, pomiędzy kaganem (chanem) turańskim a jego ludami-pułkami, pomiędzy księciem czy królem...- Na mojej dyskrecji jednak ci zależy? I na tym, bym ostrożnie wybierała sobie przyjaciół? Skinął na potwierdzenie głową z wyrazem napięcia w twarzy...Nagle rozległy się głośne i podniecone okrzyki: - Oto on! Neron siedział wyprostowany w fotelu z kości słoniowej, a więc jego głowa już nie wspierała...Czy naprawdę mógł tego dokonać ze schowka? - Wszędzie mam przełączniki awaryjne! - obwieścił i wczepił dwa pazury w panel nad głową...Potrząsnął głową i po chwili mówił dalej:– Biedna, głupia dziewczyna wierzyła, że niemowlęta obudzą w nim ojcowską dumę...Jakub zastanawia się z pochyloną głową, a Jezus patrzy na niego z uśmiechem...Zamknąłem na chwilę oczy, a potem wolno skinąłem głową...Na drugim piętrze głowa Ogira niemalże szorowała po suficie...anne mccaffrey, planeta dinozaurowLunzie potrząsnęła głową...Hock Seng kręci głową...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Nie zdaje mi się, by młoda pani Boynton była niewolnicą.
— Być może — zgodził się Gerard. — Wygląda na to, że matka rodu nie doceniła jej siły woli i charakteru, ponieważ miała do czynienia z cichą, skromną dziewczyną. Nadine była wtedy zbyt młoda, za mało doświadczona, by należycie ocenić sytuację. Obecnie wie już wszystko. Za późno!
— Myśli pan, że utraciła wszelką nadzieję? Bezradnie rozłożył ręce.
— Jeżeli ma jakieś plany, to nikt nie potrafi ich odgadnąć. Obecność Cope’a może wpłynąć na zmianę sytuacji. Mężczyzna jest stworzeniem z natury zazdrosnym, a zazdrość to potężny motyw działania, droga pani. Lennox może się jeszcze ocknąć.
— Przypuszcza pan — powiedziała Sara tonem celowo rzeczowym i chłodnym — że ja mogłabym pomóc Raymondowi?
— Tak, droga pani.
— Cóż, mogłabym popróbować — westchnęła. — Ale dziś i tak już za późno… A zresztą, wcale nie podoba mi się ten pomysł.
— Dlatego, że jest pani Angielką — uśmiechnął się Gerard. — Anglicy mają uraz na punkcie seksu. Uważają, że to rzecz bardzo niestosowna.
Lekarka zaprotestowała stanowczo, co nie wywarło wrażenia na Francuzie.
— Tak, proszę pani — powiedział. — Oczywiście wiem, że jest pani na wskroś nowoczesna. Publicznie i swobodnie posługuje się pani najordynarniejszymi wyrazami, jakie można znaleźć w słowniku. Jest pani nieskrępowana i swobodna. A jednak… Stanowczo twierdzę, że tkwią w pani narodowe cechy, jak w pani matce i babce. Pozostała pani skłonną do rumieńców angielską miss, chociaż nie rumieni się pani.
— Jak żyję, nie słyszałam podobnych bredni! — zawołała Sara.
Doktor Gerard zerknął na nią spod oka i podjął z całym spokojem:
— I dzięki temu jest pani czarująca.
Tym razem lekarka oniemiała, on zaś uchylił kapelusza i dodał:
— A teraz pozwoli pani, że się pożegnam, zanim zdążę usłyszeć wszystko, co pani myśli.
Umknął w stronę hotelu, a Sara podążyła za nim znacznie wolniej.
Przed hotelem panował duży ruch. Szykowano do drogi kilka samochodów załadowanych bagażami. Przy największym stali Lennox z Nadine i pan Cope. Wydawali jakieś polecenia. Otyły dragoman tłumaczył coś Carol tak szybko, że ledwie go mogła zrozumieć.
Młoda Angielka weszła do holu, gdzie pani Boynton otulona ciepłym płaszczem siedziała w fotelu, oczekując wyjazdu. Na jej widok Sara doznała dziwnego olśnienia.
Dotychczas uważała ją za postać ponurą — jak gdyby ucieleśnienie zła. Nagle uprzytomniła sobie, że to tragicznie śmieszna figura bez znaczenia. Do licha! Narodzić się z tak nieposkromioną żądzą władzy, panowania, a osiągnąć tylko pozycję domowego tyrana! Ach, gdyby jej dzieci potrafiły ocenić panią Boynton tak, jak widzi ją obecnie Sara! Gdyby dostrzegły w niej głupią, napuszoną, złośliwą starą babę!
Pod wpływem raptownego impulsu podeszła do pani Boynton.
— Żegnam — powiedziała — i pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że będzie pani miała przyjemną podróż.
Stara spojrzała na nią karcąco i nie bez zdziwienia.
— Starała się pani traktować mnie po grubiańsku — ciągnęła młoda lekarka i myślała jednocześnie: „Czy ja oszalałam? Co mnie skłoniło, żeby jej mówić takie rzeczy?” — Robiła pani wszystko, by synowi i córce przeszkodzić w nawiązaniu ze mną znajomości. Nie zdaje sobie pani sprawy, że to postępowanie śmieszne i dziecinne? Pozuje pani na swojego rodzaju demona, a tak naprawdę jest pani komiczna, pocieszna. Na pani miejscu dałabym spokój całej tej komedii. Znienawidzi mnie pani za te słowa. Wiem! Ale mówię serio i liczę, że bodaj chociaż trochę do pani trafi. Mogłaby pani znaleźć radość życia, gdyby pani rzeczywiście chciała. Naprawdę o wiele przyjemniej być osobą życzliwą ludziom i dobrą.
Starsza pani zlodowaciała w bezruchu. Oblizała zeschnięte wargi i rozchyliła usta, lecz nie dobyła z nich głosu.
— Śmiało! — podjęła Sara. — Może pani powiedzieć mi wszystko, co pani tylko zechce. To nieważne! Ale proszę pomyśleć o tym, co przed chwilą powiedziałam.
Po długiej chwili milczenia pani Boynton odezwała się wreszcie. Głos miała zdławiony, głuchy, pełen żółci. Jej bazyliszkowe oczy zwrócone były nie ku Sarze, ale gdzieś obok niej, jak gdyby przemawiała do sobie tylko widomego ducha.
— Ja nic nie zapominam — powiedziała. — O tym trzeba pamiętać. Nigdy nic nie zapominam: sytuacji, nazwiska, twarzy.
W samych słowach nie było nic złego, ale jad, z jakim zostały rzucone, skłonił lekarkę do cofnięcia się o krok.
Wtedy pani Boynton wybuchnęła chrapliwym śmiechem, który z pewnością można by nazwać szatańskim. Sara wzruszyła ramionami.
— Niemądra, biedna staruszka! — powiedziała i odwróciła się szybko.
Przy drzwiach windy prawie zderzyła się z Raymondem i zagadnęła go — również za podszeptem nieoczekiwanego impulsu:
— Do zobaczenia. Myślę, że będzie pan miał miłą wycieczkę… I że spotkamy się jeszcze, być może.
Uśmiechnęła się ciepło, życzliwie i odeszła szybko. Raymond zamarł w bezruchu i zamyślił się tak, że niski starszy pan z bujnymi wąsami, który usiłował wyjść z windy, musiał parokrotnie powtórzyć:
— Pardon.
— Aa… Bardzo przepraszam… Strasznie się zagapiłem… Kiedy zrozumiał wreszcie, co do niego powiedziano, ustąpił z drogi i w tym momencie podeszła doń Carol.
— Ray! Sprowadź zaraz Jinny — zakomenderowała. — Wróciła do swojego pokoju, a my odjeżdżamy.
— Już po nią idę — odparł i wszedł do kabiny. Herkules Poirot stał przez chwilę, spoglądając za nim.
Brwi miał zmarszczone, głowę przechylił na bok. Odnosiło się wrażenie, że pilnie nasłuchuje. Później twierdząco kiwnął głową, jak gdyby zgodził się z samym sobą, a drepcąc przez hol, przypatrywał się Carol, która tymczasem podeszła do matki.
Skinął na starszego kelnera.
— Może pan mi powiedzieć, jak nazywają się tamte panie? — zapytał.
— Boynton, monsieur. To Amerykanki.
Na trzecim piętrze doktor Gerard minął Raymonda i Jinny, którzy szli w stronę oczekującej windy. W otwartych drzwiach windy Ginevra powiedziała do brata:
— Chwileczkę, Ray. Zaczekaj na mnie.
Pobiegła z powrotem i za zakrętem korytarza dopędziła Francuza.