Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Pośredniczy ona pomiędzy głową koczującego ludu a ludem, pomiędzy kaganem (chanem) turańskim a jego ludami-pułkami, pomiędzy księciem czy królem...rzy siê znowu, ¿eby tym razem poch³on¹æ jego… ale nagle dziewczê- ca, delikatna d³oñ, prawdziwa d³oñ nale¿¹ca do prawdziwej...\par i z kt\'f3rego wyros\'b3y jej najcenniejsze utwory, jest grono dziewcz\'b9t,\par pod jej kierownictwem s\'b3u\'bf\'b9cych Muzom, panien z dobrych...– Nic nie jest nigdy stuprocentowe – pokręcił głową...- Jesteś uzdrowicielką? Jondalar przyprowadził do domu uzdrowicielkę? - Donier omal się nie roześmiała, ale powstrzymała się i tylko pokręciła głową,...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na mojej dyskrecji jednak ci zależy? I na tym, bym ostrożnie wybierała sobie przyjaciół? Skinął na potwierdzenie głową z wyrazem napięcia w twarzy...Nagle rozległy się głośne i podniecone okrzyki: - Oto on! Neron siedział wyprostowany w fotelu z kości słoniowej, a więc jego głowa już nie wspierała...Tansy odwraca kartkę (na froncie albumu wytłoczono: ZŁOTE WSPOMNIENIA) i oto widzi siebie i Irmę na pikniku Mississippi Electrix, kiedy dziewczynka miała cztery...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Wysłuchał jej, powiedział to, co chciała usłyszeć. A gdy poszła, zadzwonił do mnie i kazał mi przyjechać, by omówić „ostateczne rozwiązanie problemu”. Nie, żeby oczekiwał ode mnie rady – on decyzję już podjął. Mają zostać wyeliminowane. Na zawsze. A ja mam być tym aniołem śmierci.
– Skazał na śmierć niemowlęta?
– Tak.
– Wszystkie łotrostwa na konto człowieka, który nie żyje – powiedziałem. – Pewien sprawny strzelec z brygady szturmowej wykonał rozkaz.
Wypił kawę, odkaszlnął, wyciągnął z kieszeni swój plastikowy pojemnik i zwilżył gardło.
– Uratowałem te dzieci – oświadczył. – Tylko ja mogłem to zrobić, tylko ja cieszyłem się takim zaufaniem Lelanda, że mogłem mu się przeciwstawić i wybrnąć jakoś z sytuacji. Oznajmiłem, że dzieciobójstwo absolutnie nie wchodzi w grę. Gdyby ktoś coś wywęszył, to czeka go ruina; i Magnę też.
– Pragmatyczne podejście.
– Tylko to mogło go przekonać. Powiedziałem, że dzieci można oddać do adopcji, z zastrzeżeniem, że pochodzenie dziewczynek musi na zawsze pozo stać tajemnicą. Że powinien sporządzić nowy testament, w którym zaznaczy wyraźnie, że żadni jego krewni, znani czy nieznani, nie nabędą praw dziedziczenia po nim majątku. Na początku nie chciał o tym słyszeć, obstawał przy swoim, twierdził, że istnieje tylko „jedyna możliwość”. Przypomniałem mu, że zawsze wykonywałem wszystkie jego polecenia, ale tego – nie wykonam. A jeśli dzieci zginą, nie gwarantuję, że będę milczał. Więc czy bierze pod uwagę wyeliminowanie również i mnie?
Rozzłościło go to, i chyba był to dla niego szok. Od najwcześniejszego dzieciństwa nikt nigdy nie powiedział mu nie. Lecz widocznie ten mój sprzeciw wzbudził jego szacunek, bo w końcu przystał na mój plan.
– Elegancki – stwierdziłem. – Łącznie z nagrodą pocieszenia dla pańskiej siostry.
– Było to już po śmierci Henry’ego. Popadła w głęboką depresję – wdowieństwo, bezdzietność. Od pogrzebu żyła jak samotnica. Pomyślałem, że te dziewczynki to jej szansa. Nie zalicza się do kobiet dociekliwych. Nie pytała, skąd się wzięły, nie chciała o tym wiedzieć.
– Czy transakcja obejmowała również Joan?
– Nie. Tego Hope by nie wytrzymała. Korporacja nabyła sanatorium w Connecticut i umieściliśmy tam Joan. Miała troskliwą opiekę. W tych czasach mieliśmy już rozeznanie w sprawach ochrony zdrowia i dokupiliśmy jeszcze kilka szpitali.
– Nowe imiona, nowe życie – powiedziałem. – Ale Johnsonów to już nie dotyczyło. Kto był autorem pomysłu o wielkiej akcji policyjnej? Pan czy Belding?
– To... nie miało się tak stać.
– Dla Lindy i Cable’a wiadomość bardzo pocieszająca – zauważyłem z ironią.
Usiłował coś powiedzieć. Nie mógł. Zwilżył sprayem gardło, czekał, w końcu wydobył z siebie ciche tony, przypominające agonalne rzężenie.
– Nigdy nie było naszym zamiarem, żeby Lindę... Jej tam miało nie być, miała robić zakupy. Nie była dla nas zagrożeniem. Z nią samą można było dojść do ładu. Ja bym to załatwił. Ale nawalił jej wóz. Telefonowała po taksówkę, gdy to wszystko się zaczęło. Cable chwycił ją, kawał drania, i użył jej jako tarczy. Zginęła przypadkowo.
– Stanowiłaby zagrożenie – bo nie oddałaby dzieci bez sprzeciwu, narobiłaby szumu. Musiała umrzeć. Wiedział pan o tym od samego początku, albo udawał pan sam przed sobą, że tak nie jest. Kosztowne stroje, biżuteria, futra, samochody – wszystko to miało przekonać Cable’a, że Belding zgodził się na jego warunki. Ale w chwili, gdy Linda weszła z dziećmi do jego biura, oboje już byli martwi.
– Myli się pan, doktorze. Ja to wszystko organizowałem.
– No więc pójdźmy na ustępstwa i powiedzmy, że ktoś przeorganizował pańską organizację.
Chwycił się brzegu stołu. Widziałem tylko jego spojrzenie – zniknęła opalenizna, wytworny strój i maniery.
– Nie! – wykrakał. – To była pomyłka! Zabił ją ten idiota, ten drański braciszek, użył jej jako tarczy, tak jak zwykle.
– Możliwe. Lecz Hummel i DeGranzfeld zabiliby ją tak czy owak, taki bowiem otrzymali rozkaz od Beldinga. Był z nich zadowolony i w nagrodę załatwił im robotę w Vegas.
Vidal długo milczał. Coś – czy to możliwe – dręczyło go, pożerało jego duszę. Zapadł się w siebie. Nie widział mnie.
– Nonsens – powiedział.
– Ma pan dzieci? – zapytałem.