Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wąski korytarz tonął w zapadających ciemnościach, oświetlony tylko ostrym światłem zachodzącego słońca, wpadającym przez okno przy drzwiach położonych na jego przeciwległym końcu.
- Świece są w pokojach, dobra pani - powiedział Simion. - Powinienem przynieść lampę, ale w głowie wciąż mi się kręci od tych wszystkich ślubów. Przyślę kogoś, by rozpalił ogień, jeżeli będziecie chcieli. I oczywiście będzie potrzebna woda do mycia.
Otworzył jedne z drzwi.
- Nasze najlepsze pokoje, dobra pani. Nie mamy zbyt wielu... zbyt wielu obcych nie przyjeżdża do nas, rozumie pani... ale to jest najlepsze, co mamy.
- Wezmę pokój sąsiadujący z tym - oznajmił Lan.
Na ramieniu niósł koc i juki Moiraine, razem ze swoimi własnymi oraz tobołek kryjący sztandar Smoka.
- Och, dobry panie, to w ogóle nie jest ładny pokój. Wąskie łóżko. Strasznie ciasny. Przeznaczony dla służących, jak myślę, jakby kiedykolwiek przyjechał do nas ktoś, kto miałby ze sobą służącego. Przyjmij moje przeprosiny, dobra pani.
- Mimo to wezmę go - twardo upierał się Lan.
- Simion - powiedziała Moiraine - czy pan Harod nie lubi Synów Światłości?
- Cóż, to prawda, dobra pani. Nie powinien, ale tak właśnie jest. To nie jest dobra polityka, nie lubić Synów, nie tak blisko granicy jak jesteśmy. Przez cały czas przejeżdżają przez Jarrę, jakby w ogóle nie było żadnej granicy. Ale wczoraj były kłopoty. Dotąd żadnych. Ale wczoraj... Cóż, trzech z nich oznajmiło, że nie będą już dłużej Synami Światłości. Zdjęli swoje płaszcze i po prostu odjechali.
Lan chrząknął.
- Białe Płaszcze składają przysięgę wiążącą na całe życie. Co zrobił ich dowódca?
- Cóż, na pewno by coś zrobił, możesz być pewien, dobry panie, ale oto kolejny oznajmił, że odchodzi, aby znaleźć Róg Valere. Wkrótce następny powiedział, że powinni ścigać Smoka. Odchodząc, miał zamiar udać się na Równinę Almoth. Potem niektórzy zaczęli zaczepiać kobiety na ulicy i mówić do nich rzeczy, których mówić nie powinni. Kobiety zaczęły krzyczeć, a Synowie krzyczeli na tych, którzy napastowali kobiety. Nigdy w życiu nie widziałem takiego zamieszania.
- Czy żaden z was nie próbował ich powstrzymać? - zapytał Perrin.
- Dobry panie, nosisz topór w taki sposób, że widać, iż wiesz, jak go używać, ale niełatwo jest stawić czoło mężczyznom z mieczami, w zbrojach i tym wszystkim, kiedy wie się tylko, jak używać miotły albo motyki. Reszta Białych Płaszczy, ci którzy nie odeszli, położyli kres całej sprawie. Niemalże doszło do walki. Ale... to jeszcze nie było najgorsze. Dwóch kolejnych po prostu oszalało... jeśli o innych nie można tak powiedzieć. Tych dwu zaczęło bredzić, że Jama pełna jest Sprzymierzeńców Ciemności. Próbowali spalić całą wioskę... powiedzieli, że tak zrobią! A chcieli rozpocząć od "Skoku". Możecie zobaczyć ślady ognia na zewnątrz tam, gdzie próbowali zacząć podpalać. Walczyli z pozostałymi, kiedy tamci chcieli ich powstrzymać. Te Białe Płaszcze, które jeszcze zostały, pomogły nam uspokoić tamtych. Związali ich dokładnie i wywieźli stąd, z powrotem do Amadicii. A niech sobie idą, powiadam, nawet jeżeli nigdy nie wrócą.
- Grubiańskie zachowanie - skomentował Lan nawet jak na Białe Płaszcze.
Simion potakująco pokiwał głową.
- Dokładnie tak, jak mówisz, dobry panie. Nigdy dotąd się tak nie zachowywali. Zadzierali nosa, to tak. Patrzyli na ciebie, jakbyś był brudny i wsadzali swe nosy tam, gdzie nikt ich nie potrzebował. Ale nigdy dotąd nie sprawiali kłopotów. Przynajmniej nie takich.
- Teraz odeszli - podsumowała Moiraine - a kłopoty razem z nimi. Pewna jestem, że będziemy mieli spokojną noc.
Perrin trzymał usta zamknięte na kłódkę, ale w środku aż się kotłował.
"Wszystkie te śluby i opowieści o Białych Płaszczach, cóż, bardzo ciekawe, ale wolałbym dowiedzieć się, czy Rand zatrzymał się tutaj i w którą stronę poszedł, kiedy opuścił wioskę. Ten zapach nie mógł należeć do niego".
Pozwolił Simionowi zaprowadzić się korytarzem do kolejnego pokoju, z dwoma łóżkami, umywalnią, parą stołków, a poza tym prawie całkowicie pustego. Loial pochylił się i włożył głowę do środka. Przez wąziutkie okienko wpadało niewiele światła. Łóżka były dostatecznie duże, koce i poduszki leżały zwinięte w nogach, ale materac wyglądał na niewygodny. Simion szperał na gzymsie kominka, dopóki nie znalazł świecy oraz krzesiwa do jej zapalenia.
- Dopatrzę, by zestawiono dla ciebie dwa łóżka, dobry... hmm... Ogirze. Tak, proszę jeszcze chwilę poczekać.
Nie zdradzał jednak żadnych oznak pośpiechu, krzątał się z lichtarzem, jakby wybierając dla niego najlepsze miejsce. Perrin pomyślał, że zachowuje się niespokojnie.
"Cóż, ja byłbym bardziej niż niespokojny, gdyby Białe Płaszcze zachowywały się w ten sposób w Polu Emonda".
- Simion, czy jakiś inny obcy przechodził tą drogą w ciągu ostatniego dnia lub dwóch? Młody mężczyzna, wysoki, z szarymi oczyma i rudawymi włosami? Mógł grać na flecie, aby zarobić na posiłek czy łóżko.