Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wiemy, że jest zaledwie urodziwą wieśniaczką Aldonzą ze
wsi Toboso, i ten fakt realny musi wpłynąć na przebieg spotkania, ale mimo to nie musi ono
być przykre dla Don Kichota ani wyłącznie śmieszne dla nas, którym uda się zostać jego
świadkami.
...Oto ona – uprzytomni sobie z sercem bijącym Don Kichot – pani moich myśli i czynów,
piękność nadludzka i cnota nieporównana, Dulcynea z Toboso!
118
I zeskakując z Rosynanta, zawoła załamującym się głosem:
– Na kolana, Sanczo! Obok mnie – na kolana przed damą!
– Wasza stokrotność – powie ze zdziwieniem Sanczo Pansa – jako żywo, nie widzę tu
żadnej damy, choć rozglądam się bacznie.
– Na kolana, zuchwalcze–krzyknie z gniewem Don Kichot – i spuść oczy, bo oślepniesz od
blasku jej lic niebiańskich! ...Pani – zwróci się do Aldonzy – racz wybaczyć giermkowi memu
jego nieokrzesanie. Twój widok w takie wprawił go osłupienie, że zapomniał o wszelkiej
obyczajności... O, chwilo cudowna, wymarzona w znoju bitewnym! O, nagrodo za zmagania i
trudy! Dulcyneo z Toboso, bądź pozdrowiona!
– Bądźcie i wy zdrowi, czcigodny szlachcicu, jeśli to do mnie zwracacie się tak
niezrozumiale – odpowie Aldonza, skromnie spuszczając oczy i mnąc rąbek fartuszka.
– Do niej ? W samej rzeczy, panie, mówicie do tej bosej dziewuchy ? – przepyta się
Sanczo Pansa. – Nie powiem, dziewka na schwał, nic jej nie brakuje, i na twarzy dość gładka,
tyle że opalona. I robotna, od razu widać, juści...
– Milcz – zapieni się Don Kichot – albo w gardło ci wtłoczę te bezeceństwa!... Pani mego
serca, okrutnico luba, ja, Don Kichot z La Manczy, zwany też Rycerzem Posępnego Oblicza,
już od lat miłuję cię kornie, alem nie śmiał skromności twej słowem nazbyt dufnej nadziei
dotknąć, póki czynów nie dokonałem, jakie imię twe i miłość mą rozsławiły na całym
świecie. Dziś przybywam i błagam: zaniechaj twej bezwzględności wzgardliwej, ukój ranę
płomienną w piersi rycerza.
– Czcigodny szlachcicu – odpowie Aldonza – nie wiem, o jakiej ranie mówicie, ale opatrzę
ją bez wzdragania, a jeśliście spragnieni i głodni, wnet wam mleka przyniosę w dzbanie.
Spocznijcie tu pod drzewem i poczekajcie.
– O, Dulcyneo – powie ze wzruszeniem Don Kichot – dźwięk twojego głosu srebrzysty goi
rany i krzepi ciało zdrożone. O, pani mego serca umiłowana.
– Na imię mi Aldonza – nieśmiało sprostuje dziewczyna. – Jeśli wszakże nie żartujecie i
podoba się wam, czcigodny szlachcicu, miłować mię, to nie jestem wam krzywa. Znam i was,
i domowników waszych, i gotowa jestem służyć wam, jak rozkażecie. Wiem, żeście zacnym
panem, i będę was kochała, jak umiem, jeśli tato pozwolą. Aleć zwykła ze mnie wieśniaczka i
trwożę się, że żarty ze mnie stroicie...
– Dulcyneo – powie Don Kichot – więc czynisz mi nadzieje, że ukończy się strapienie
mojego serca. Dasz mi wstążkę z rąbka twej szaty na znak miłosnego przymierza, nim odejdę
na nowe boje?
– A po cóż byście mieli odchodzić? – nie pojmie Aldonza.
I tu znowu wtrąci się Sanczo. Nie wiadomo dlaczego: wszak już wcześniej był się
dowiedział, że to w postaci Aldonzy, córki chłopa Lorenza z wioski Toboso, chce Don Kichot
widzieć wymarzoną Dulcyneę, damę wspaniałą – i przyjął to do wiadomości jako jeszcze
jedną szaleńczą fanaberię swojego pana. Ale to były tylko rozmowy – tylko teoria, można by
rzec, gdyby Sanczo Pansa mógł zrozumieć to określenie – to był świat słów, w którym
przyzwyczaił się tolerować wszelką niedorzeczność. Tolerował ją i w działaniach Don
Kichota, gdy rozgrywały się wśród obcych, w obcej i niecodziennej scenerii. Tu jednak
fantazja wkraczała w najbliższe, od dziecka znane wiejskie otoczenie, ze słowa przeistaczała
się w ciało, w jedno ze zwykłych, znajomych ciał z tego otoczenia właśnie – i Sanczo nie
rnógł się nie zbuntować.
– Tego już za wiele! – wtrąci się zatem Sanczo. – Nie jeden raz, wasza wychudłość, oczom
nie wierzyłem, dając ucha temu, coście prawili, ale kiep ze mnie, jeśli teraz to uczynię! Zgoda
na nieprzyjacielskie barany, zgoda na olbrzymy ze skrzydłami wiatraków i głowami pełnymi
wina, zgoda na karczmisko objęte czarem – niech tak będzie, wszystko być może. Ale że ta
dziewucha Aldonza panią jest Dulcyneą – nie, nie i nie, choćbyście mnie kołem łamali, nigdy
w to nie uwierzÄ™!
119
– Głupiś, Sanczo! – rozsierdzi się, że aż poczerwienieje, Don Kichot.
– Nie, nie i nie!
– Głupiś, Sanczo! – lecz to już nie głos Don Kichota.
– Co takiego? – obejrzy się giermek.
– Głupiś jak but – mój to głos, który historię tę opowiadam – skoro nie mieści ci się w
głowie, że ta dziewczyna, pospolita wieśniaczka Aldonza, jest Dulcyneą. Jest nią, gdyż Don
Kichot ją umiłował, i jest nią, gdyż gotowa sercem gorącym odpowiedzieć na jego miłość.
Jest urodziwa i dobra; chce opatrzyć mu rany, nakarmić go i napoić; nie rozumie, co rycerz
mówi, ale czuje, że mówi szlachetnie, i to ją wzrusza. Czegóż więcej trzeba, niemądry
Sanczo, by uznać ją za najsłodszą Dulcyneę z Toboso?
I – cóż to? – czyżby Sanczo Pansa zrozumiał? Nic nie mówiąc i nie ociągając się dłużej,
klęka obok Don Kichota przed wieśniaczką Aldonzą. Aldonza jest zmieszana, spłoniona,
ciągle niepewna, czy z niej tu nie żartują, ale choćby i tak – nie mająca tego za złe
szlachetnemu i godnemu podziwu panu. Cichszym jeszcze głosem, z ciągle spuszczonymi
oczami, Aldonza powtarza:
– A po cóż byście mieli odchodzić ?
120
Rozdział trzydziesty piąty w którym spotkanie Don Kichota z
Dulcyneą z Toboso przedstawione jest zupełnie inaczej niż w
rozdziale trzydziestym czwartym