Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zamierzał przekazać je sam,
aby okryć się chwałą dobrego misjonarza…
— Gdzie ono jest?… — poderwał się Pian, biskup jednak nie dał sobie przerwać wy-
wodu.
— Jak sami widzieliście, drogi bracie, William miał przy sobie truciznę. Znaleziono
jej dosyć, aby dziesięciu tak krzepkich mężów jak wy wyprawić na tamten świat…
— Czy mogę ten list, mam nadzieję nienaruszony, otrzymać z powrotem? — upierał
się Pian jak dziecko. — Chcę go nosić na piersi, póki panu papieżowi…
— List znajduje się w cesarskim archiwum — pouczył go rzeczowo inkwizytor
— i macie go dostać, jak będziecie opuszczać miasto.
— Z zapewniającą bezpieczeństwo eskortą — dodał łagodząco biskup — żebyście
znowu nie zaufali jakiemuś wężowi. Dziękujmy Panu, że wszystko dobrze się skończy-
ło!
Pian nie wydawał się jednak ani zadowolony, ani szczęśliwy.
387
— Wdzięczny wam jestem, ekscelencjo — mruknął — i ufam z całej duszy, że doku-
ment tak ważny dla Świętej Matki Naszej, Kościoła, nie zginie, że pozostanie we właści-
wych rękach, póki nie ruszę dalej do Lyonu. Wy przejęliście teraz za to odpowiedzial-
ność. Jest jednak inna sprawa, która mnie mocno niepokoi…
— Tak, wiemy — przerwał mu inkwizytor — wyznanie waszego towarzysza podró-
ży. — Crean zmienił ton stosownie do powagi sytuacji. — Musi was niepokoić, panie le-
gacie, gdyż zawiera ciężkie, ba, budzące zgrozę oskarżenia. Jarcyncie! — Pomocnik zbli-
żył się i wręczył pismo przełożonemu, który podniósł się uroczyście i ogłosił: — Wobec
rozmiaru grzechów przeciw papieżowi i Kościołowi muszę wyłączyć z odczytania tego
dokumentu każdego, kto nie jest zaprzysiężony przez Świętą Inkwizycję…
Biskup udał zdumienie, a nawet lekką urazę.
— Jeśli życzycie sobie zostać sam na sam z legatem, niesłusznie oskarżonym, jak są-
dzę, to proszę, dysponujcie moim domem! — Uniósł lekko szaty i w towarzystwie ka-
płanów i ministrantów opuścił salę.
Drzwi trzasnęły nieco za głośno. Pian drgnął i popatrzył na pusty biskupi tron.
— Adresat jest wam znany — zwrócił się Crean do legata, wskazując przełamaną pie-
częć, jednakże Pian ledwie na to zwrócił uwagę. Na znak Creana Jarcynt zaczął czytać:
— „Ja, William z Roebruku, w obawie przed nienaturalną śmiercią, którą mi może
zadać brat Jan z Pian del Carpine, wyznaję wszystkie moje grzechy i oświadczam pod
przysięgą, co następuje: Udałem się, jak mi polecił brat Eliasz, z dwojgiem dzieci na
umówione spotkanie z Pianem do pewnej miejscowości w Alpach, która nazywa się
»Most Saracenów«.
W samym sercu Zachodu, gdzie powietrze powinno być najczystsze, skażone zostało
przez tych niewiernych. Całemu chrześcijaństwu na przekór i jakby na szyderstwo wy-
budowali w głębi gór kryształowy meczet, w którym opluwają Chrystusa i Najświętszą
Dziewicę, a w głębokich lochach poddają wiernych chrześcijan i braci zakonnych
straszliwym torturom i wreszcie rytualnie ich zabijają. Za te haniebne praktyki występ-
ny Hohenstauf płaci im, jak to już czynił w Lucerze, srebrnikami zrabowanymi papie-
skim wysłańcom, biednym braciom świętego Franciszka, których w dodatku każe wie-
szać bez ostatniego namaszczenia i duchowej pociechy.
Tam, w tym przedsionku piekieł, oczekiwał mnie Pian, siedząc pośród diabłów…”
Jęk wyrwał się z piersi legata; osłabły pochylił się do przodu, tak że omal nie spadł
ze stołka, i ukrył twarz w dłoniach. Jarcynt, nieporuszony, z diaboliczną przyjemnością
kontynuował swój kwiecisty opis:
— „Brat Pian siedział pośród diabłów, jakby był im równy, przeklinał Zbawiciela
i splunął na mój krzyż. Swego towarzysza, Benedykta z Polski, kazał tym bezbożnikom
zgładzić jeszcze przed mym przybyciem…”
— Nie! — krzyknął Pian. — Dosyć!…
388
— Dopierośmy zaczęli — odparł Crean. — A może chcecie nam coś wyznać?
— Nie! — wykrztusi! Pian i Jarcynt czytał dalej:
— „Pian zmusił mnie, abym jemu i dzieciom towarzyszył do Mongołów, i nazywał
mnie odtąd Benedyktem z Polski.
Jak się wkrótce zorientowałem, dzieci były kacerskie i stanowiły straszliwe zagroże-
nie dla Kościoła. Haniebne zadanie szkodzenia chrześcijaństwu i Zachodowi otrzymał
Pian, jak mi sam zwierzył, od Eliasza. Dzieci miały zostać władcami na Stolicy Piotro-
wej, pogańskimi kapłanami-królami z łaski wielkiego chana, i pomagać w zwycięstwie
katarskiego Graala nad testamentem Chrystusa i jego rzymskiego wykonawcy, nasze-
go Ojca Świętego, pana papieża. To wszystko wiem z ust samego Piana, który podobnie
jak Eliasz zapisał swą duszę antychrystowi. Eliasz podsunął mi kacerskich bastardów,
a teraz Pian przymusił mnie, aby mu towarzyszyć do Mongołów, którzy szerzą strach
i zgrozę. Przez dwa lata nie oglądałem uczciwej chrześcijańskiej twarzy.
Pian, któremu nasz pan papież polecił jechać tylko do Batu-chana w Złotej Ordzie,
nalegał, by dzieci odprowadzić aż na dwór wielkiego chana, gdzie bardzo źle mówił
o papieżu i przyjął za swój czyn hojne dary. Ja nie mam w tym żadnego udziału, ale wy-
starczająco mocno ciąży na mej duszy świadomość, że ze strachu o swoje nędzne życie
nie sprzeciwiłem się i wziąłem udział w tym grzesznym przedsięwzięciu.
Wiem, że za to odpokutuję. Za Pianem i Eliaszem stoją jeszcze większe diabelskie
moce i one zmuszą mnie jako niewygodnego świadka do milczenia, nim skruszony
będę mógł wyznać swoją grzeszną słabość. Moje imię jest na zawsze zhańbione, nie-
chaj więc to wyznanie pomoże przynajmniej mojej biednej duszy. William z Roebruku,
O.F.M.”
— Potworność! — jęknął Pian. — Niechaj się otworzą bramy piekieł!
— Bramy piekielne zawsze stoją otworem — oznajmił Crean. — Czy to wszystko, co
chcecie nam powiedzieć?
— Nigdy nie byłem w Alpach, nie wiem nic o żadnych dzieciach! — zawołał Pian.