Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rzeczywiście, dyrektor Brodaty musiał mieć haka na stolarza, gdyż ten był mu całe życie posłuszny. Poznali się tuż po wojnie, kiedy Eugeniusz Brodaty został młodym dyrektorem PGR-u w C. Pod koniec lat pięćdziesiątych przeniesiono Brodatego do Wolinii, a wraz z nim przeniósł się stolarz Rogowski, aż wreszcie obaj wylądowali w PGR-ze w Główczycach.
Dyrektor zmarł osiem lat temu, stolarz wyzionął ducha w 1999 roku. Czy ktoś obecnie mógł
powiązać te dwie osoby ze sobą?
Był jeszcze jeden element łączący przeprowadzki i te dwie osoby, a mianowicie biurko. Dyrektorowi spodobało się ono od pierwszego spojrzenia, przyzwyczaił się do niego tak bardzo, że zabierał je wraz z innymi rzeczami do kolejnego gabinetu. Obejrzeliśmy to biurko. Stało w dalszym ciągu w dawnym gabinecie pana Eugeniusza. Liczne ślady po jego rozbiórce załagodził czas, bo dobierano się do niego kilka razy i za każdym razem łatano ślady. Niestety, w biurku nie było żadnej skrytki. To był fałszywy trop. Faktem było - o czym opowiedział Teodor Brodaty - że jego ojciec szantażował stolarza. To dyrektor wydobył z dna jeziora Łebsko skrzynię zawierającą kosztowności, a stało się to dopiero w latach siedemdziesiątych. Były tam podobno złote łańcuszki, biżuteria, medaliony i srebrne naczynia. Nie brakowało złotych monet i zwiniętych w rulony obrazów, a wszystkiego było bardzo dużo. Część towaru udało się dyrektorowi Brodatemu sprzedać w antykwariatach w Trójmieście i w Warszawie. Ostatni raz, bodajże dziesięć lat temu, pojechał z obrazami właśnie do stolicy.
Teodor Brodaty pokazał nam tę skrzynię. Leżała zakurzona i nadżarta przez korniki w piwnicy jego domu w Wolinii. Nie było już w niej ani jednego przedmiotu należącego do
Joachima von Lipowa. Wszystko sprzedał dyrektor Brodaty. A była to ogromna skrzynia.
Tak oto wyjaśniła się ta pogmatwana historia, chociaż pozostał niedosyt, że nie udało nam się odzyskać wspomnianych przez Gizelę von Maszony waz. Teodor Brodaty też nic nie wiedział o żadnych wazach. Podobnie jak syn stolarza z Główczyc.
- O żadnych wazach nie wiem - miał powiedzieć Teodor Brodaty podczas zeznań na posterunku. - Ale niewykluczone, że były w skrzyni. Raz tylko widziałem jej zawartość, ale ojciec już nigdy nie pozwolił mi wejść do piwnicy. Widziałem dużo srebrnych i złotych przedmiotów. Żadnych waz. Kiedy zmarł, skrzynia stała już w piwnicy pusta. To wszystko, co wiem.
Do Warszawy wróciłem na początku lipca. Już nigdy nie ujrzałem Czapli, Małgorzaty, Młokosa i Ballady. Nie udało się schwytać Kaltza. Na całe szczęście zaczęli mówić Vincenzo von Lipow i Batura. Ich zeznania z pewnością rzucą trochę nowego światła na całą sprawę i być może pozwolą dokładnie ustalić, co wydarzyło w marcu 1945 roku. Przecież nawet nie znaliśmy miejsca, w którym spoczął hrabia Joachim. Vincenzo faktycznie próbował pójść z panią von Maszony na ugodę, ale ostatecznie nie doszło do niej. Dowiedział się jednak, skąd stara kobieta uzyskała informacje o wazach. Otóż, latem 1939 roku hrabia Joachim wysłał do Gizeli list, w którym dawał do zrozumienia, że ukrył gdzieś skrzynię z kosztownościami i wazy. Nic dziwnego - nadchodziła wojna i czasy stawały się niebezpieczne. Hrabia musiał
posłużyć się nieco tajemniczym przekazem, w razie gdyby list wpadł w niepowołane ręce. A było w nim trochę o Nożynie i o legendzie dotyczącej czeladnika majstra Koschnicka. Przy wzmiance o wazach pojawiło się jedno tajemnicze słowo „Fliegenpfiff”. Pani Gizela nie wiedziała, że legenda posłużyła hrabiemu jako drogowskaz do miejsca ukrycia skarbu. Tyle że w 1945 roku Joachim i jego stolarz Jeszke Horn przenieśli skarb w inne miejsce i zamordowali jedynego świadka tej operacji - nauczyciela Schudelkę. Ten, jak na złość, jeszcze przed śmiercią zostawił potomnym dwie wskazówki wewnątrz swojego grobowca -
„Hulsch Eck” i „Fliegenpfiff'. Pierwsza z nich doczekała się wyjaśnienia, ale owo
„Fliegenpfiff' wciąż nie dawało mi spokoju. Skoro nie chodziło o mebel, jak sugerował
Vincenzo von Lipow, co to mogło oznaczać? Tego nie wiedziałem i byłem pewny, że tę tajemnicę zabrał do grobu Joachim von Lipow i jego wierny sługa Jeszke Horn.