Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Tak że bicie odbierałem tylko przy południowych lub wieczornych karnych ćwiczeniach, jakie przechodziliśmy co trzy, cztery dni za złe maszerowanie po pracy i za zły śpiew w marszu. Pociechą dla mnie było jednak to, że nie przepracowałem się, podczas gdy inni przechodzili te same ćwiczenia po ciężkiej pracy.
Pewnego dnia kapo raptownie zjawił się na krawędzi i złapał jednego więźnia, Niemca, który stał i nic nie robił. Na środku dołu była duża, płytka kałuża wody. Kapo stojąc na krawędzi kazał mu wejść do tej kałuży. Wszedł. Kazał mu się położyć. Położył się, ale tak, że nogi i ręce były w wodzie, a sam się nie zamoczył. Ten z góry wrzeszczy, że ma się dobrze i uczciwie położyć, a on nic. Kapo po platformach zawinął się na dół, lecz ten stojąc w wodzie i tak nie chciał się położyć. Zszedł wtedy na dół drugi kapo. Kazali mu wyjść z wody, ustawili go na brzegu tyłem do wody i obydwaj jednocześnie uderzyli go w twarz. Tym razem przewrócił się i uczciwie wpadł w wodę. Kazali mu się turlać w wodzie - on nie chciał, tylko podniósł się i stanął w wodzie. Kapowie zawołali go do siebie. Poprzednia scena powtórzyła się od początku, lecz tym razem gdy upadł, jeden z kapów chwycił go za nogi i wykręcił twarzą do wody. Tamten oparł się rękami o dno. Wtedy drugi kapo wszedł do wody i kopiąc go ze wszystkich stron w końcu zaczął mu wciskać nogami głowę do wody. Nie mógł on się bronić, bo rękami oparty był o dno, a nogi jego trzymał kapo. Kilka razy udało im się wcisnąć go do dna. Gdy go w końcu puścili, chwiał się na nogach i całą twarz miał skrwawioną od kopania i pozdzieraną żwirem. Kapowie zabrali go z sobą na górę i nie wiem, co z nim dalej zrobili.
Chyba w trzy dni po tym wypadku kapo przyłapał mnie, gdy stałem oparty na łopacie. Teraz będzie bal - pomyślałem sobie. No i zaczęło się. Kapo tak jak tamtemu kazał mi wejść w kałużę. Wlazłem. Kazał mi położyć się w wodzie - położyłem się, i to tak chętnie i energicznie, że aż woda rozbryzgnęła się na wszystkie strony, po prostu nie położyłem się, a zrobiłem prawidłowe padnięcie. Pokazał mi ręką i krzyknął, że mam się cztery razy przeturlać w jedną stronę - przeturlałem się sześć razy. Kazał cztery razy w drugą - znów mu dwa dołożyłem i przeturlałem się sześć razy. Wtedy kazał mi wyjść na górę. Wylazłem i stanąłem przed nim z uśmiechem. Ten drań, gdy wylazłem z dołu, stanął tak, że żeby stanąć przed nim, musiałem utrzymać się na sarnę j krawędzi, tyłem do dołu. Wyczułem, że będzie chciał zwalić mnie w dół - a wtedy ze mnie na pewno byłby już klops, koniec. Patrzył na mnie kilka sekund bez słowa, ze skupioną twarzą. Widać było, że zastanawia się, jak tu urządzić takiego chłopaka, który chętnie pławił się w wodzie, a teraz stoi przed nim uśmiechnięty, jakby zupełnie zadowolony z życia, i czeka na jego decyzję. Wreszcie wykręcił się na pięcie i powiedział: “Chodź”. Chodziliśmy tak może kilka minut - on pierwszy, ja za nim. Wreszcie znalazł taczki i kazał mi wozić żwir. Pomyślałem sobie, że od tego właśnie rozpocząłem pracę w K.K. - ale teraz mam już trochę doświadczenia. Więc zaczęła się znów jazda z taczkami.
Wożąc żwir, przyglądałem się, jak młody - może lat 20 - esesman wykańczał Żydów. Mię wiem, jak długo już trwała ta zabawa, bo byłem w dole. Strzały słyszało się codziennie kilka, a nawet kilkanaście razy. Wiadomo było, że każdy strzał to zabity człowiek, który wszedł na linię posterunków, ale nikt się nie interesował, kto i dlaczego poszedł pod kulkę. Teraz zobaczyłem z bliska, jak taka zabawa odbywa się.
Z głębokiego leja o spadzistych ścianach wysokości 10 metrów wychodził człowiek z dużym kamieniem w rękach. Lej ten to prawdopodobnie stary dół po wykopanym żwirze.