Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jak nie chcesz, to nie. Myla³em tylko, ¿e bêdziesz chcia³ zobaczyæ, jak siê to robi mówi³ wolno, zrezygnowanym tonem.
Chcia³em zobaczyæ, jak bêdzie ³apa³ zaskroñce, ale chcia³em te¿ wiedzieæ, do czego mu bêd¹ potrzebne. Ruszylimy ulic¹
pod górê i wtedy zapyta³em raz jeszcze:
Ale po co ci one?
Zobaczysz, wszystko zobaczysz powiedzia³. To jest worek, gdzie bêdziemy je wrzucaæ wyjani³ a kij znajdziemy ju¿ w lesie.
Minêlimy rz¹d ma³ych, prawie identycznych domów, ze skonymi dachami, w których pó³okr¹g³e okienka mansard 219
wygl¹da³y jak wy³¹czone w ci¹gu dnia lampy samochodowe.
Weiser umilk³ i przez dalsz¹ drogê, kiedy wspinalimy siê cie¿-
k¹ miêdzy modrzewiami, nie powiedzia³ ani s³owa. Po dziesiê-
ciu minutach, sapi¹c, stalimy na wzgórzu, sk¹d z jednej strony widaæ by³o lotnisko i zatokê, a od po³udnia, daleko w dole majaczy³y zarysy Brêtowa i wzgórz, za którymi znajdowa³a siê strzelnica.
Idziemy tam powiedzia³, wskazuj¹c rêk¹ na po³udnie
tam gdzie za³o¿yli p³oty i gdzie bêd¹ ogródki dzia³kowe.
Teraz schodzilimy po stoku prawie tak jak na nartach raz w lewo, raz w prawo, ostrymi zakosami, ¿eby zanadto siê nie rozpêdzaæ. W powietrzu spotyka³y siê smugi ró¿nych zapachów, woñ przekwit³ego ³ubinu miesza³a siê z koniczyn¹, a ch³odny zapach miêty ³¹czy³ siê z ostrym aromatem rosn¹cej dziko macierzanki.
Powiedz, bêdziesz je sprzedawa³? Albo zaniesiesz M-skiemu? A nie wystarczy mu jeden zaskroniec, musi ich mieæ kilka? pyta³em, gdy tylko stanêlimy w dolinie przylegaj¹cej skrajem, st¹d niewidocznym, do cmentarza i nasypu, po któ-
rym nie jedzi³ ¿aden poci¹g.
Ale Weiser nie odpowiedzia³. Najpierw wyszuka³ d³ugi na metr, rozwidlony patyk, taki sam jakiego u¿ywaj¹ po³awiacze
¿mij w Bieszczadach, a póniej zwróci³ siê do mnie:
Widzisz tamte zarola?
Skin¹³em g³ow¹.
Tam jest ich najwiêcej, id tam i poruszaj krzakami, ¿eby je wyp³oszyæ. Ale powoli, nie za mocno doda³ ¿eby nie ucieka-
³y wszystkie naraz, rozumiesz?
Zadanie nie by³o trudne. Szed³em wolno wzd³u¿ pasa zaroli i kijem porusza³em kêpy wysokich traw, pokrzyw, kar³owatych malin, czarnego ¿arnowca i paproci. Zaskroñce najpierw powo-220
li, póniej coraz szybciej wylizgiwa³y siê spod moich stóp i pomyka³y bezszelestnie w kierunku Weisera, a on z ogromn¹
zrêcznoci¹ najpierw unieruchamia³ je rozwidlonym patykiem, a potem chwyta³ delikatnie w palce i wrzuca³ do parcia-nego worka.
Jeszcze raz powiedzia³, kiedy skoñczy³em nagonkê. Nigdy nie wyp³oszy siê wszystkich.
Powtórzy³em czynnoæ dok³adnie tak samo i ku mojemu zaskoczeniu umykaj¹cych zaskroñców by³o niewiele mniej ni¿
poprzednim razem. Weiser zawi¹za³ worek na du¿y, ale szczel-ny supe³.
Dobra powiedzia³ teraz przejdziemy przez te cholerne dzia³ki i zaniesiemy je na drug¹ stronê.
Cholerne dzia³ki powiedzia³, pamiêtam dobrze, bo Weiser nigdy nie mówi³ za du¿o i wszystko mo¿na by³o zapamiêtaæ bardzo dok³adnie.
Cholerne dzia³ki powtórzy³ raz jeszcze, gdy mijalimy pracuj¹cych tu ludzi. Odk¹d siê tu pojawili, z uporem przeko-pywali such¹ jak na pustyni ziemiê i z jeszcze wiêkszym uporem klecili z desek i dziurawej sklejki swoje budy, nazywane domkami, na których nie wiedzieæ dlaczego malowali zaraz umiechniête krasnale, zab³¹kane sarenki albo stokrotki z dziewczêcymi twarzyczkami, co wygl¹da³o okropnie i wprost nie-przyzwoicie.
Co tam niesiecie, ch³opcy? zaczepi³ nas spocony grubas, podnosz¹c czo³o znad motyki. Czego tu szukacie?
E... nic, proszê pana odpowiedzia³em pierwszy. Tylko trawê dla królików zbieramy, bo tu najwiêcej.
Weiser zwolni³ nieco kroku, ale nie zatrzyma³ siê i nawet nie spojrza³ na grubasa, a ja ruszy³em za nim, patrz¹c na worek, który porusza³ siê w takt miarowych kroków.
221
Na drugi raz zawo³a³ grubas szukajcie trawy gdzie indzie! I lepiej, jak was tu nie spotkam, zrozumielicie? To ju¿
nie jest ziemia niczyja! i grubas krzycza³ co jeszcze, ale my bylimy coraz dalej.
cie¿k¹ w dó³ dotarlimy do nasypu.
Niele to wymyli³e powiedzia³ Weiser. Mo¿na na ciebie liczyæ.
Serce o ma³o nie pêk³o mi z dumy.
Ani siê obejrza³em, jak bylimy na cmentarzu, w jego górnej czêci, gdzie Weiser zatrzyma³ mnie ruchem rêki.
Tu je wypucimy powiedzia³, odwi¹zuj¹c worek. Tu ju¿
nic im nie grozi.
Zobaczy³em, jak z otwartego worka wype³zaj¹ zaskroñce, niektóre prêdko, inne, bardziej mo¿e przera¿one, powoli, tak ¿e Weiser musia³ je poszturchiwaæ rêk¹. Wê¿e rozpe³za³y siê miê-
dzy nagrobkami. Ich szarobrunatne zygzaki przemyka³y zwinnie w gêstych chaszczach pokrzyw i lebiody i po chwili w zasiêgu naszego wzroku nie zosta³ ju¿ ani jeden. Ani jeden, napisa³em, choæ nie by³a to prawda. Nagle bowiem ujrza³em na p³ycie nagrobka d³ugie cielsko wê¿a w migotliwych strumieniach