Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Kapitanie, a czym my byliśmy w Marshadzie? Albo w Q’Nkok? – spytał Roger, wzruszając ramionami...Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...Souza skrzyżował ramiona na beczkowatej piersi, spojrzał na mnie chłodno, pozwolił sobie na dobroduszny uśmiech...NegocjacjeSztuka negocjacji, podobnie jak wiele innych umiejtnoci asertywnych, staje si profesj sam w sobie...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —... Najwspanialszy jednak triumf to doprowadzenie do stanu, w którym pogarda dla rzeczy Starych staje się pe­wnego rodzaju filozofią życiową i w ten...- A fakt, że przyjęcie wydano z okazji bar micwy jego syna?Matt wzruszył ramionami...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

— Nie wyjdziesz w ten sposób!
Tomka uderzają w plecy słabe słowa Iwony:
— Marta! Pozwól mu odejść!
Tomek dotyka ramienia Marty, łagodnie ją odsuwa. Jest tylko smutny.
— Zobaczymy się w domu. Może wtedy będziemy mogli porozmawiać. Chyba najwyższy czas.
— Palant z ciebie, ot co! — Marta się odsuwa, robi mu miejsce, Tomek wychodzi, a Marta gwałtownym ruchem zatrzaskuje za nim drzwi.
— Ten palant jest twoim mężem. — Iwona jest rozgniewana na Martę.
— No i co z tego?
— Żałuję, że nie wybrał mnie. — Iwona podnosi się na łokciu z wysiłkiem. — Niestety, nie wybrał mnie. Ty uczepisz się wszystkiego, żeby tylko twoje widzenie świata się sprawdziło. Nie słyszysz, co on mówi, ponieważ tak naprawdę gówno cię to obchodzi.
Marta zbliża się powoli do jej łóżka.
— Wiesz, że to najgorsze świństwo, w jakim uczestniczyłam! Wtedy kiedy broniłam ciebie....
— Ja nie potrzebuję obrony, Marto. — Iwona jest rozżalona. — Już nie. Wiemy, jak było. Przepraszam, że tak się stało. Ale wyjechałam. Wyjechałam od razu, kiedy zrozumiałam, że on mnie nie chce. — Płacze. — Czego jeszcze ode mnie chcecie! Przecież wyjechałam! Wyjechałam, wyjechałam, dajcie mi już wszyscy spokój...
Iwona łka, niezdarnie ociera oczy, odwraca się tyłem do świata i do Marty, naciąga kolorową poszewkę na siebie. Schowa się i nikt jej nie znajdzie.
Marta patrzy na nią z niepokojem, chwilę trwa nieruchomo przy drzwiach. Nie słychać żadnych kroków. Potem wolno podchodzi do łóżka.
— Iwona?
Ale Iwona nie odpowiada. Marta nachyla się niżej, odsuwa kołdrę.
— Iwona?!
— Nie mieszajcie mnie do waszych spraw, proszę... Już nie...
Marta zrywa kołdrę z Iwony.
— Patrz na mnie!
I Iwona patrzy na nią. Podnosi się, ma jeszcze wilgotne rzęsy, ale jej oczy patrzą ostro i wyraźnie.
— Nie dość ci, że wyjechałam?
I Marta rozumie to cholerne poświecenie i nie godzi się z nim.
— Znowu rosną ci skrzydła?
— Ty idiotko! — Już bez śladu płaczu. — Nie zrobiłam tego dla ciebie! Zrobiłam to dla siebie! Chcę zostać sama, zostaw mnie!
I Marta musi się odwrócić i odejść, bo kołdra jest szczelnie przed nią zamknięta i już nic nie da się powiedzieć.
WIECZÓR
Marta nachyla się nad śpiącą Iwoną, wkłada do wazonika bukiecik kwiatów, cicho podchodzi do umywalni, pilnuje, żeby woda wlewała się po ściankach naczynia. W lustrze widzi bladą twarz. Czepek pielęgniarski uciska jej skronie. Marta zakręca kurek i wyjmuje z niego dwie szpilki. Potrząsa głową i włosy rozsypują się w nieładzie. Podnosi rękę i wprawnym gestem zarzuca je do tyłu, błyszczy perłowo-biały lakier na drobnych paznokciach. Marta delikatnie stawia dzbanuszek na szafce. Obrusik znów spływa prawie do ziemi, ale nie przeszkadza w porannym myciu podłogi.
— Śpimy sobie? Bardzo dobrze... Sen jest potrzebny. — Marta nie mówi tego głośno, ale czas na wzięcie lekarstw.
Iwona się przeciąga.
— Sen jest zdrowy.
Marta nachyla się nad nią, podciąga ją za ramiona, uklepuje poduszkę.
— Poprawimy zaraz poduszki, będzie nam się lepiej leżało. — Głos Marty jest profesjonalny, ciepły. — Zmienimy pościel.
Iwona opada ciężko na łóżko.
— O, już jest lepiej. Czy nam wygodnie? Na pewno jest nam dużo wygodniej.
Na prześcieradle zaplątały się cholerne okruszki. Jeden ruch ręki i prześcieradło znów jest gotowe na przyjęcie bezbronnego ciała.
— Dlaczego znowu zaczynasz? — Teraz głos Iwony z trudem się wydostaje z krtani. — Chcesz wszystko zepsuć? Co mi jeszcze chcesz zrobić?
— Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się...
— Co będzie dobrze? Co będzie dobrze? Może tobie będzie dobrze, bo nam nie będzie dobrze.
— Jezu Chryste, nie chciałam cię urazić!