Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nie lubię półautomatów.
- Wiem, do czego zmierzasz - odparł instruktor, potrząsając głową. -Ale ten zamek jest twardy jak skała i daje doskonałą, stabilną podstawę dla komory. Jest tak samo celny jak każdy springfield, za to ma sześciokrotnie większą siłę niszczącą.
Piotr zmarszczył brwi. Pociski w magazynku stanowiły dodatkowy ciężar. Jak w starym powiedzeniu o strzelaniu do króla... zabijać trzeba pierwszym strzałem.
- Weź do ręki i zważ - zaproponował instruktor. Broń miała zwartą, rurową konstrukcję. Łożysko było niewielkie. Wbudowany teleskop, dwójnóg i rączka do noszenia broni. Nieproporcjonalnie wielki był tylko magazynek i gruba lufa. Piotr wziął od instruktora karabin. - Waży czternaście i pół kilograma łącznie z teleskopem i dwójnogiem. - Piotr podniósł magazynek. - Siedemnaście, kiedy jest do końca załadowany. - Wsunął magazynek na miejsce i zarepetował broń, czując opór twardej sprężyny. - Nie strzelasz, dopóki ci nie powiem, pamiętasz? - Zabezpieczył broń i skinął głową. - Odejdźmy kawałek. Tym sprzętem nie strzela się z odległości dwudziestu metrów.
Po drodze instruktor wykładał mu zasady strzelania z karabinu snajperskiego. Mówił o elementarnych sprawach - obserwacji, miejscu ukrycia, oświetleniu, wietrze. O wpływie wilgotności powietrza na tor lotu pocisku.
O zabijaniu z wielkiej odległości. W końcu doszli do pozycji strzeleckiej - dwieście pięćdziesiąt metrów od celu, jeśli wierzyć tabliczce. Instruktor skierował się na stanowisko, ale Piotr przystanął.
- Mój cel będzie się znajdował w odległości czterystu dwudziestu pięciu metrów - oznajmił.
- Tak, wiem, ale to pierwszy dzień. Zwarli się oczami.
- Czterysta dwadzieścia pięć metrów - powtórzył twardo Piotr. Instruktor zebrał woreczek z piaskiem i poszli dalej. Gdy powiedział Piotrowi, że broń będzie już ustawiona, Rosjanin stanął w miejscu.
- Karabin wyzerujemy tutaj, na strzelnicy - mówił instruktor. - Kąt wznosu zostanie ustalony na czterysta dwadzieścia pięć metrów. Trajektoria lotu znajdzie się około trzech metrów ponad twoim celem. Musisz tylko zachować czujność i nie afiszować się za bardzo z tą zabawką.
- Jak, u diabła, mam... - Piotr w ostatniej chwili zaniknął usta. Infiltracja była tajemnicą operacyjną. Instruktor nie mógł jej znać. Idąc za nim, Piotr wściekał się w duchu, że wybrali dla niego taką wielką pukawkę. Gdy postawił ją na ziemi, sięgała mu do piersi. A on miał wejść z nią prosto na Plac Czerwony.
Co dwadzieścia pięć metrów, jak na placu manewrowym do nauki jazdy albo na polu golfowym, ustawiono znaki. Przy tabliczce z liczbą czterysta dwadzieścia pięć instruktor rzucił worek z piaskiem na ziemię. Piotr położył karabin na ziemi, oparł lufę na worku i zaczął rozciągać mięśnie.
- Dobrze robisz - pochwalił go instruktor. - Ludzie na ogół nie doceniają wagi rozluźnienia mięśni. Masz jakieś wrodzone tiki albo drgawki? - Piotr potrząsnął głową. Nachylił się i wyrwał parę trawek. - Celność zależy też w dużej mierze od oddechu. - Piotr uniósł źdźbła do poziomu wzroku
i puścił je w powietrze. Lekki wiatr znosił je nieco w lewo. - Trzeba oddychać głęboko i miarowo. - Piotr ułożył się na ziemi przy karabinie. Instruktor położył się obok niego i zdjął osłonę soczewek z lornetki. - Gdy już będziesz gotowy do strzału, zacznij oddychać płytko i miarowo. - Piotr mocno przycisnął masywną kolbę do ramienia. Sięgnął do zamka i wprowadził nabój do komory. - A kiedy zaczniesz celować, odetchnij raz płytko i wstrzymaj oddech.
Piotr spojrzał w lunetkę, której końcówka znajdowała się dobre dziesięć centymetrów od jego oka. Z tej odległości przenoszony przez soczewki obraz był bardzo zawężony, ale przynajmniej nie czekał go los snajperów, którzy chodzili z sińcami wokół oczu. Zresztą i tak widział doskonale zmoczone wodą betonowe bloki. Wymacał bezpiecznik i przesunął dźwigienkę.
- Hej, chwila! - zareagował natychmiast instruktor. Wręczył Piotrowi ochraniacze na uszy i obaj założyli słuchawki. - W barrettcie zastosowano hamulce odrzutu, uwalniające sprężone gazy. Broń starego typu kopała jak koń. Ten karabin jest łagodny jak damski pistolecik. Ale hamulec sprawia, że jest piekielnie hałaśliwy. Gdybyś wystrzelił bez ochraniaczy, ogłuchłbyś na amen.
- Mogę strzelić? - zapytał Piotr.
- Dopiero kiedy powiem! Piotr odczekał chwilę.
- Mogę już? - zapytał po paru sekundach.
- W porządku, panie zawodowiec. Do roboty.
Mimo ochraniaczy wystrzał zagrzmiał jak wybuch bomby. Piotr wystrzeliłby następny pocisk niemal od razu, gdyby nie to, że z przyzwyczajenia sięgnął do zamka. Kolejne kule posłał już jedna po drugiej w ciągu paru sekund. Gdy wystrzelał cały magazynek, spojrzał na starszego mężczyznę.
Instruktor odjął lornetkę od oczu.
- Jesteś gotowy posłuchać mnie trochę? - zapytał rozdrażniony.
- Przecież słucham - odpowiedział Piotr.
- Wiem, że to szkolenie jest bardzo przyspieszone, ale musisz sobie przyswoić parę reguł, które pozwolą ci następnym razem trafić w cel. Masz mieć motto: jeden strzał i śmierć.
- Ale przecież trafiłem w cel - zaprotestował Piotr. Agent CIA uniósł lornetkę do oczu.
- Ten kubek wciąż tam jest. Gdyby choć jedna z kul go musnęła, zrobiłaby z niego... - Zamarł. Dopiero teraz zauważył drugi koniec muru, którą Piotr ochlapał wodą, tworząc kształt o rozmiarach ludzkiej sylwetki. Opuścił lornetkę i wstał, nie patrząc na Piotra.
- Zabezpiecz broń - powiedział, ruszając w kierunku muru. Piotr poszedł za nim.