Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- I dlatego muszę je ochraniać...Badania maksymalnej jednosekundowej pojemności wydechowej przed i po wy :onaniu utworu muzycznego nie wykaza'y istotnych różnic w grupie flecistów, na `miast u...xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxcArtykuł 200c § 3 OrdPU nakazuje udział w rozprawie pracownika organu 340g I instancji, który wydał zaskarżoną decyzję...Dołgich zdobył ten adres i ruszył ich śladem...krakowskiego Marka12 nakłania księcia Konrada, żeby traktował bratanka łagodnie i nie przedsiębrał żadnych knowań na życie jego lub jego bliskich...dyrygentem, ale jako człowiek jesteś kiepski”...Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: ‼Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle sąâ€...Poruszywszy się słabo, szlachcic ujrzał, że nie ma już w dłoni rapieru — o czym dotąd nie wiedział...Iwona Kropiel...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Jego usta otworzyły się jednak bez udziału woli, a jedzenia starczyło zaledwie
na jeden kęs.
— No i co? — powiedział Abner, głaszcząc jeden z rogów i przesuwając palcem po
włosach kapitana. — Jelonek czuje się lepiej, prawda? A może buzi? Wielki rogacz po-
winien okazać wdzięczność małemu Abnerkowi.
— Wielki rogacz wykopie z ciebie duszę, jeśli się do niego zbliżysz!
Wielkie oczy chłopca jeszcze się powiększyły. Odsunął się, wydymając z gniewu war-
86
87
gi.
— Zawsze tak traktujesz przyjaciół, którzy właśnie uratowali cię przed śmiercią gło-
dową? — spytał bardzo obrażony.
— Szczerze mówiąc, nie. Ale chcę, żebyś wiedział, że jeśli zrobisz to, co najwyraźniej
masz zamiar zrobić, zabiję cię.
Abner uśmiechnął się i zamrugał długimi rzęsami.
— Och, skarbie, przezwyciężysz chyba te niemądre uprzedzenia! A poza tym słysza-
łem, że wy, rogacze, bywacie mocno napaleni i nic nie możecie na to poradzić. Co zro-
bisz, jeśli akurat nie będzie kobiety?
Wymawiając słowo, przetłumaczone tu dowolnie jako „kobieta”, Abner skrzywił się
z obrzydzeniem. Użył zresztą innego, w dawnych czasach obraźliwego, anatomiczne-
go określenia, które, co Stagg odkrył później, padało zawsze, gdy mężczyźni rozmawia-
li między sobą. W obecności kobiet nazywali je „aniołami”.
— Nie będziemy się martwić przyszłością — powiedział kapitan, położył się, i na-
tychmiast zasnął.
Wydawało mu się, że spał zaledwie minutę, chociaż gdy go obudzono, słońce siało już
w zenicie. Zamrugał, usiadł i zobaczył Mary Casey. Rozwiązano ją i właśnie karmiono.
Nad nią stał żołnierz uzbrojony w miecz.
Wódz miał na imię Raf. Był wielkim mężczyzną o szerokich barach, smukłej talii,
uderzająco przystojnej, choć niepokojąco chłodnej twarzy i zimnych bladoniebieskich
oczach.
— Ta Mary Casey powiedziała mi, że nie jesteś Deceańczykiem. Powiedziała, że
przybyłeś z niebios płonącym metalowym statkiem i że opuściłeś Ziemię osiemset lat
temu, by badać gwiazdy. Czy kłamała?
Stagg opowiedział krótko o sobie, przyglądając się Rafowi uważnie i mając nadzieję,
że zostanie potraktowany inaczej niż zwyczajni deceańscy jeńcy.
— Hej, smakowity z ciebie kąsek — stwierdził Raf z entuzjazmem, który nie zmie-
nił jednak spojrzenia jego zimnych oczu. — A te rogi są doprawdy szałowe. Wyglądasz
z nimi jak prawdziwy mężczyzna. Słyszałem, że kiedy wy, rogacze, macie prawdziwą
ochotę, starczycie za pięćdziesięciu byków.
— To powszechnie znany fakt — przytaknął gładko Stagg. — Natomiast nie wiem
jeszcze, co się z nami stanie.
— Zastanowimy się nad tym za granicą DeCe, na drugim brzegu Delaware. To jesz-
cze dwa dni marszu. Ale niebezpieczeństwo zmniejszy się znacznie już za górami Sha-
wangung, kiedy wejdziemy na ziemię niczyją. Tam spotyka się tylko oddziały wojskowe
— przyjazne lub nieprzyjazne.
— A nie moglibyście mnie rozwiązać? Przecież nie mogę wrócić do DeCe, więc dla
odmiany chętnie poszedłbym z wami.
88
89
— Chyba żartujesz? Równie dobrze mógłbym wypuścić na wolność oszalałego byka. Jestem dobrym człowiekiem, mój drogi, i nie chciałbym cię uszkodzić. To znaczy,
w walce. Nie, pozostaniesz związany.
Posuwali się szybko. Przed oddziałem szło zawsze dwóch zwiadowców, badając teren
w obawie przed zasadzką. Bez kłopotów dotarli do Gór Shawangunk, ostrożnie prze-
szli zbadaną przez zwiadowców przełęcz i o dwunastej rozłożyli się na noc pod skali-
stą granią.
Stagg próbował porozmawiać z Mary Casey, dodać jej otuchy. Dziewczyna wyglądała
na bardzo zmęczoną, lecz gdy tylko próbowała zwolnić lub potknęła się, kopano ją i bi-
to. Najczęściej robił to Abner, pałający do niej najwyraźniej szczerą nienawiścią.
Trzeciego dnia wieczorem przeszli brodem przez rzekę Delaware, przespali noc i ru-
szyli o świcie. O ósmej rano wkroczyli tryumfalnie do niewielkiej pogranicznej osady
o nazwie Wielka Królowa.
W wiosce mieszkało około pięćdziesięciu osób, stłoczonych w małych kamiennych
domkach otoczonych sześciometrowym murem z kamieni i cementu. Domki nie miały
okien od strony ulicy, a drzwi osadzono głęboko w murze. Jedyne okna wychodziły na
zamknięte podwórze. Budynki stały tuż przy ulicy, nie miały więc ogródków od frontu,
za to oddzielone były pasami zachwaszczonej ziemi, na której pasły się kozy, łaziły kury
i bawiły brudne, gołe dzieciaki.
Powracający ze zwycięskiego rajdu na ziemie wroga oddział powitali sami mężczyź-
ni i chociaż w pobliżu było kilka kobiet, na polecenie swych mężów musiały szybko
wrócić do domów. Kobiety zakrywały twarze czarczafami i owinięte były w luźne stro-
je, które maskowały kształty ich ciał. W społeczeństwie Pantelfów zajmowały najwyraź-
niej pozycję niższą od mężczyzn, choć jedyną ozdobą ponurej wioski był ogromny po-
sąg Wielkiej Białej Matki. Stagg dowiedział się później, że Pantelfianie czcili Columbię,
choć dla DeCeańczyków byli heretykami. Według ich teologii, każda kobieta była wcie-
leniem Wielkiej Białej Matki, a więc świątynią macierzyństwa. Mężczyźni wiedzieli jed-
nak, jak słabe może być ciało, i z tego powodu separowali kobiety; nie dawali im oka-
zji do zbrukania ich czystości. Miały być wyłącznie dobrymi służącymi i dobrymi mat-
kami. To wszystko.
Mężczyźni utrzymywali stosunki ze swymi żonami tylko w jednym celu — by mieć
dzieci, a życie towarzyskie i rodzinne ograniczali do niezbędnego minimum. Byli poli-
gamiczni, bowiem tylko poligamia umożliwiała, w teorii, zaludnienie wielkich pustych
obszarów ich kraju.
Odsunięte przez mężczyzn, skazane na własne towarzystwo kobiety często stawa-