Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Większość gubernatorów nie zdawała sobie bowiem spra­wy, że kryzys osiągnął poziom, który już w tej chwili należało uznać za ogromną katastrofę...uważałbym taką notę za wypowiedzenie wojny! Wszystkie dwory mi to przyznały! Cesarz począł krążyć ogromnymi krokami po pokoju, a Bałaszow musiał...Jak łatwo można sobie wyobrazić, istnieje ogromna liczba kontekstów, które mogą niejako "zabarwiać" zachowanie i nadawać mu...W Neotenicznej Republice Kulturalnej Abelard Lindsay zszedł z pokładu ogromnego statku kosmicznego...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...Leibniz odciągnął Fatia ze środka pomieszczenia pod jedną ze ścian, przesłoniętą grubymi i wysokimi barykadami, na które ktoś narzucił płócienne...- Wciąż żyje! - Kelsie nie miała wątpliwości, iż zatliła się w nim iskra ciepła, kiedy już opuściła jaskinię z basenem...oprócz ciebie do tych ścian lepiej dostosować się nie mógł...Fale pienią się i ryczą,Biją serca królewiczom,A królewnom w tajemnicyŚnią się morscy rozbójnicy...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Paran podniósł wzrok ku najbliższemu z wysadzanych diamentami gigantów, który wznosił potężne ramiona do sufitu. Wydawało się, że istota rozpada się na jego oczach. Trawiące ciało Pożogi zakażenie było aż nazbyt wyraźnie widoczne jako zapalne pręgi rozchodzące się od miejsca położonego niemal bezpośrednio nad nimi.
Gigant nie był sam. Na całej długości jaskini, w obu kierunkach, tak daleko, jak okiem sięgnąć, stali kolejni ogromni, dziecinni słudzy. Jeśli nawet zdawali sobie sprawę z przybycia gości, niczym tego nie okazywali.
– Śpi po to, żeby śnić – wyszeptała Kilava.
Szybki Ben przeszył ją spojrzeniem, lecz nic nie powiedział. Wydawało się, że na coś czeka.
Paran popatrzył na sznurołapkę, Talamandasa.
– Byłeś kiedyś Barghastem, prawda?
– Nadal nim jestem, władco talii. Moi nowo narodzeni bogowie są we mnie.
Właściwie wyczuwam w tobie więcej obecności Kaptura niż twoich barghasckich bogów – pomyślał kapitan, lecz skinął tylko głową.
– To dzięki tobie Szybki Ben mógł korzystać ze swych grot.
– Tak, ale jestem też czymś znacznie więcej.
– Nie wątpię w to.
– Nadchodzi – oznajmił z ulgą Szybki Ben.
Paran odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku nim długim, krętym tunelem postać. Spowita w łachmany staruszka kuśtykała, wspierając się na dwóch laskach.
– Witaj! – zawołał Szybki Ben. – Nie byłem pewien...
– Młodym brak wiary, a ty, Pustynny Wężu, nie jesteś wyjątkiem! – Wsparła się na jednej z lasek i wsunęła dłoń pod płaszcz. Po chwili wydobyła stamtąd kamyk. – Zostawiłeś mi to, tak? Usłyszałam twe wezwanie, czarodzieju. I gdzie są ci srodzy Jaghuci? Ach... i jednopochwycona rzucająca kości również. Ojej, cóż za niezwykle towarzystwo. Opowieść o waszym spotkaniu z pewnością jest wspaniała. Nie, nie powtarzajcie mi jej. Nie jestem aż tak zainteresowana. – Zatrzymała się przed jasnowidzem i przez długą chwilę przyglądała się dziecku w jego ramionach. Wreszcie uniosła bystre spojrzenie. – Jestem starą kobietą – wysyczała. – Śpiąca Bogini wybrała mnie, bym pomogła ci opiekować się siostrą. Najpierw jednak musisz odsłonić swą grotę. Zimno pomoże ci zwalczyć to zakażenie. Dzięki niemu powstrzymasz rozkład, utwardzisz ten legion sług. Omtose Phellack, Jaghucie. Uwolnij ją. Tutaj. Za chwilę obejmie cię Pożoga.
Paran skrzywił się.
– To niezbyt fortunny dobór słów.
Prastara czarownica zachichotała.
– Ale takie słowa zrozumie, tak?
– Nie zrozumie, chyba że planujesz go zabić.
– Nie bądź pedantem, żołnierzu. Jaghucie, twoja grota.
Jasnowidz skinął głową i otworzył Omtose Phellack. Powietrze nagle wypełnił przejmujący chłód. Na ziemi pojawił się szron.
Szybki Ben uśmiechnął się szeroko.
– Czy takie zimno ci wystarczy, czarownico?
Znowu zachichotała.
– Wiedziałam, że nie jesteś głupcem, Pustynny Wężu.
– Prawdę mówiąc, muszę podziękować Wykałaczce za to, że podsunęła mi ten pomysł. Tej nocy, gdy napotkałem na swej drodze Okaleczonego Boga. Pomogły mi też twoje słowa o zimnie.
Czarownica wykręciła ciało i przeszyła Kilavę groźnym spojrzeniem.
– Rzucająca kości – warknęła. – Dobrze sobie zapamiętaj moje słowa. Ani tobie, ani nikomu z twych współbraci nie wolno zaatakować tej groty. Nie mów nikomu o tym ostatnim objawieniu Omtose Phellack.
– Rozumiem cię, czarownico. Wygląda na to, że ja również wkraczam dziś na ścieżkę wiodącą ku odkupieniu. Sprzeciwiałam się swym braciom już tyle razy, że mogę bez większych skrupułów zrobić to raz jeszcze. – Spojrzała na Szybkiego Bena. – Chciałabym już stąd odejść, czarodzieju. Czy wyprowadzisz nas z tego miejsca?
– Nie, lepiej, żeby zrobił to władca talii. W ten sposób nie zostawimy śladu.
Paran zamrugał.
– Ja?
– Stwórz kartę, kapitanie. W swym umyśle.
– Kartę? A jaką?
Czarodziej wzruszył ramionami.
– Wymyśl coś.
 
Żołnierze odciągnęli trzy ciała na bok i przykryli je wojskowymi pelerynami przeciwdeszczowymi. Zrzęda zauważył stojącą obok nich Korlat. Kobieta była odwrócona do niego plecami.
Daru zatrzymał się nieopodal kupieckiego traktu, za którym położono Itkoviana. Widok dalekiej, nieruchomej postaci wypełnił jego serce smutkiem.
T’lan Imassowie zniknęli.
Ocalałe Szare Miecze zbierały się powoli wokół ciała Itkoviana. Wszyscy szli na piechotę, pomijając jednookiego Anastera, który dosiadał swej chabety. Wydawało się, że nie dostrzega nic z tego, co go otacza, w tym również ogromnej latającej góry, która majaczyła nad wzniesieniami na północy, rzucając całun ciemności na przypominający park las.
Na szczycie, zwrócony twarzą ku pogrążonemu w mroku miastu, stał Caladan Brood. Po jego prawej stronie przystanął Humbrall Taur, a po lewej Hetan i Cafal.
Zrzęda zauważył, że przez północną bramę wychodzą nierównym szeregiem niedobitki armii Dujeka. Było ich rozpaczliwie niewiele. Do Koralu wjeżdżały puste rhivijskie wozy, na których miano wywieźć ciała. Do zmierzchu został niespełna dzwon. Czekała ich długa noc.
Do podstawy wzgórza dotarła grupa malazańskich oficerów, prowadzona przez Dujeka. Towarzyszył im jasnodomin reprezentujący siły Domin, które skapitulowały.
Zrzęda podszedł do Brooda i Barghastów.
Wielka pięść słyszał już wieści. Zrzęda odgadł to z jego przygarbionej sylwetki i z tego, jak raz po raz przesuwał jedyną dłonią po starej twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że jego duch został nieodwracalnie złamany.
Po prawej stronie Brooda otworzyła się grota. Wyszło z niej sześciu Malazańczyków, prowadzonych przez Artanthosa. Mieli barwne, nieskalane mundury i poważne miny.
– Śmiertelny Mieczu?