Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Prom leciał z przyspie-
szeniem czterystu g, czyli wolniej od ścigającego, ale wystarczająco szybko, by znaleźć
się poza zasięgiem tak pościgu, jak i ostrzału. Jedynie wariat goniłby prom zamiast
frachtowca, a piraci, choć na pewno wściekli, iż wymknęła im się załoga, wariatami nie
byli. I na pewno przygotowali się na taką ewentualność i mieli na pokładzie całą zało-
gę pryzową.
Odchylił oparcie fotela i usiadł wygodniej — przez najbliższe pół godziny i tak nie
miał nic do roboty poza utwierdzaniem się w przekonaniu, że przeżyje dzięki ofercie
właściciela, którą miał w sejfie. Klaus Hauptman, do którego należał Bonaventure, wy-
posażył w podobne oferty wszystkie swoje statki latające w przestrzeni silezjańskiej.
Proponował w nich okup za każdego członka załogi, który wpadnie w ręce piratów. Su-
kowski znał go na tyle długo i dobrze, by mieć pewność, że choć jest to kawał aroganc-
kiego sukinsyna, to tej obietnicy z pewnością dotrzyma. Podobnie jak jego przodko-
wie, Klaus był lojalny wobec swych pracowników, jak długo ci pozostawali lojalni wo-
bec niego, a...
Dalsze rozmyślania przerwało mu niespodziewane przybycie na mostek windy. Ob-
rócił się wraz z fotelem i w otwierających się drzwiach zobaczył Chris Hurlman.
— Co ty tu robisz, do cholery?! — warknął rozwścieczony. — Wydałem ci, do diabła,
wyraźny rozkaz!
— Mam gdzieś twoje rozkazy — odparła spokojnie, maszerując do swojego stano-
wiska. — To nie jakaś zasrana Królewska Marynarka, a ty nie jesteś Edwardem Sagana-
mim!
— Nadal jestem kapitanem tego statku, do cholery! I chcę, żebyś się natychmiast wy-
niosła z jego pokładu!
5
— Szkoda — odparła uprzejmiej, siadając we własnym fotelu i nakładając słuchawkę
z mikrofonem. — Bo problem polega na tym, że potrafię walczyć zdecydowanie lepiej
i nie wiadomo, kto w efekcie może zostać zmuszony do opuszczenia statku... skipper.
— A co z załogą?! Miałaś przejąć nad nią dowództwo i jesteś za nią odpowiedzial-
na.
— Rzuciliśmy monetą z Gendą. Przegrał. Nie ma obaw: dostarczy ich żywych i zdro-
wych na Telemacha.
— Cholera, Chris, nie chcę, żebyś tu była! — głos Sukowskiego złagodniał. — Nie ma
powodu, dla którego miałabyś tu być i ryzykować, że cię zabiją... albo i gorzej.
Chris Hurlman spuściła na chwilę wzrok, po czym odwróciła się i spojrzała mu pro-
sto w oczy.
— Oboje mamy dokładnie te same powody, by ryzykować, a prędzej mnie piekło
pochłonie, nim pozwolę, by pan sam stawił czoło tej bandzie sukinsynów. Poza tym
— uśmiechnęła się złośliwie — taki stary pryk potrzebuje kogoś młodszego i wredniej-
szego jako opiekuna. Nie mówiąc już o tym, że Jane złoiłaby mi skórę, gdybym sobie tak
po prostu odleciała i zostawiła tu pana samego.
Sukowski otworzył usta i zamknął je, nie wydając żadnego dźwięku — coś go ści-
snęło za serce, ale zrozumiał powód tego złośliwego uśmieszku. Nie mógł jej zmusić, by
odleciała, bo rzeczywiście walczyła lepiej i potrafiła być znacznie wredniejsza od nie-
go, a sama nie zrobi tego w żadnym wypadku... Jakaś jego część była jej wdzięczna, de-
speracką wdzięcznością za to, że nie będzie musiał samotnie czekać i stawić czoła temu,
co miało nastąpić. Była to samolubna część i nienawidził jej, ale nic na to nie mógł po-
radzić. Podobnie jak na to, że Chris została i że nie odleci bez niego, a on nie mógł tak
po prostu odwrócić się i odejść od tego, co przez całe dorosłe życie było jego obowiąz-
kiem.
— No dobrze, niech to szlag trafi! — wymamrotał w końcu. — Jesteś buntowniczką
i idiotką i jeśli wyjdziemy z tego żywi, dopilnuję, żebyś nie dostała żadnego przydziału
na żaden statek Hauptmana. Ale nie widzę sposobu, by cię zmusić do słuchania poleceń,
skoro uparłaś się ignorować rozkazy swego kapitana.
— Oto głos rozsądku! — ucieszyła się prawie autentycznie.
Jeszcze przez chwilę przyglądała się ekranowi komputera, potem wstała i podeszła
do przymocowanego do ściany ekspresu do kawy. Nalała sobie kubek, wrzuciła weń
dwie kostki cukru i spojrzała na Sukowskiego pytająco.
— Kawy, skipper? — spytała łagodnie.
ROZDZIAŁ I
— Pan Hauptman, sir — zameldował adiutant, otwierając drzwi.
Sir omas Caparelli, Pierwszy Lord Przestrzeni Królewskiej Marynarki, wstał, do-
kładając starań, by uśmiechnąć się na powitanie gościa. Podejrzewał, że efekt nie wy-
padł przekonująco, ale obaj wiedzieli, że Klaus Hauptman nie należał do jego ulubień-
ców.