Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie miałaś trudności z odnalezieniem mojego domu?
– Nie. Przecież właśnie od tego są różne nieocenione przewodniki.
– Tak. To prawda.
– To zadziwiające, że tak wiele informacji można pomieścić w jednej książce.
– Właśnie.
– Nigdy nie byłam w tych okolicach. To bardzo ładne miejsce. Uśmiechnęła się ze sztuczną nieśmiałością. Układna, młoda dama. Czy to moja zasługa? Czy zachowuje się tak kulturalnie robiąc zakupy?
Czy sama chodzi do sklepu?
Czy ma przyjaciół?
Dziewięć lat temu całkowicie zaskoczyła matkę pewnym telefonem.
I rozpoczęła batalię.
Uśmiechnąłem się, z trudem powstrzymując się przed analizowaniem jej osobowości.
Siedziała wyprostowana, może odrobinę sztywna. Zachowanie, biorąc pod uwagę okoliczności, całkiem zrozumiale. Brak oznak niepokoju. Dłonie splecione na kolanach. Żadnych nerwowych ruchów palcami.
– Minęło sporo czasu – rzekłem, żeby przerwać męczącą ciszę.
– Dziewięć lat. Trudno uwierzyć.
– Tak. Jestem niesłychanie ciekaw, co porabiałaś.
– Nic nadzwyczajnego – wzruszyła ramionami – chodziłam do szkoły. Pochyliła się, wyprostowała ramiona i mocniej objęła kolana. Kosmyk włosów przysłonił jej oko. Odrzuciła go i kolejny raz rozejrzała się po pokoju.
– Moje gratulacje z powodu zdania matury.
– Dzięki. Dostałam się na Harvard.
– Fantastycznie. Podwójne gratulacje.
– Sama byłam tym zaskoczona.
– Chyba nikt w Harvardzie nie wątpił w to, że zostaniesz przyjęta.
– Dziękuję za dobre słowo, ale myślę, że miałam dużo szczęścia.
– Średnia pięć?
Nieśmiały uśmiech. Dłonie wciąż złączone na kolanach.
– Oprócz gimnastyki.
– Wstydź się, moja droga.
Znów rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu czegoś.
– A więc kiedy wyjeżdżasz do Bostonu? – spytałem.
– Nie wiem... Żądają mego potwierdzenia w ciągu dwóch tygodni.
Powinnam wkrótce powziąć decyzję.
– Nie podjęłaś jej jeszcze?
Zwilżyła wargi koniuszkiem języka i skinęła głową. Nasze spojrzenia spotkały się.
– To właśnie... na tym polega mój problem. Z tym przyszłam.
– Jechać czy nie jechać do Harvardu?
– Chodzi tu o mamę. – Znów zwilżyła wargi, odkaszlnęła i zaczęła się lekko kołysać. Następnie ze stolika wzięła kryształowy przycisk do papieru i spojrzała przez niego, mrużąc oczy. Badała odblask złotawego, południowego światła, wpadającego przez okno w jadalni.
– Czy twoja mama nie zgadza się na wyjazd?
– Nie, ona... Ona chce, żebym jechała. Zgadza się całkowicie, nawet mnie do tego zachęca.
– Lecz to cię nie przekonuje?
Odłożyła przycisk. Przesunęła się na samą krawędź krzesła i podniosła obie dłonie, jakby zasłaniając się nimi.
– Nie jestem pewna, czy sobie poradzi.
– Z daleka od ciebie?
– Tak. Ona jest... To takie... – Drgnęła. Poczęła splatać dłonie, co mnie bardzo zaskoczyło.
– Czy ona wciąż... jest w takim stanie?
– W dalszym ciągu ma agorafobię, ale czuje się lepiej. Przeszła leczenie. W końcu udało mi się ją przekonać do kuracji, która pomogła.
– Nie jesteś jednak pewna, czy mimo to poradzi sobie, gdy wyjedziesz?
– Tak, nie jestem pewna...
Potrząsnęła głową. Na jej twarzy pojawił się wyraz nieludzkiego zmęczenia, który ją znacznie postarzał. Pochyliła głowę i otworzyła torebkę. Po chwili poszukiwań wyjęła gazetę z zaznaczonym artykułem.
Czasopismo „Style życia”, artykuł z lutego ubiegłego roku, zatytułowany: Promyk nadziei dla ofiar chorobliwych lęków; małżeństwo specjalistów zwalcza fobie.
Podniosła przycisk i znów zaczęła się nim bawić. A ja zająłem się czytaniem.