Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ch³opak wzruszy³ ramionami, usiad³ i zacz¹³ czytaæ.
A wiêc teraz Spence chce byæ policjantem. Kolejna zachcianka jej syna. Nastolatki zmienia³y zdanie równie czêsto, co skarpetki. Ale strzelanina sprawi³a, ¿e w Spencerze pojawi³a siê jakaœ powaga. Mia³ swój plan. Wydawa³ siê zdecydowany. Mówi³ z przekonaniem i wiar¹ w siebie. Mo¿e wytrwa³by w tym postanowieniu d³u¿ej ni¿ trzy dni, ale Dorothy powa¿nie w to pow¹tpiewa³a.
10
Poniewa¿ Dorothy widzia³a zw³oki podziurawione kulami na miejscu zbrodni, a potem znów, wysuwane na metalowym blacie z ch³odni, czu³a g³êbok¹ awersjê do ogl¹dania ich po raz kolejny. Pokrojonych, rozebranych i posk³adanych z powrotem -jak ludzka uk³adanka.
Ch³opak by³ w wieku jej syna, by³ jego koleg¹ z dru¿yny. Ta œmieræ by³a dla niej ogromnym ciosem. Poprosi³a patologa, ¿eby porozmawia³ z ni¹ i z Mickym w swoim gabinecie, a nie nad zimnym, stalowym sto³em.
John Change by³ piêædziesiêciodwuletnim patologiem z harwardzkim wykszta³ceniem, urodzonym i wychowanym na Tajwanie. Kiedy trzydzieœci dwa lata temu sk³ada³ papiery na uczelniê, uzna³, ¿e bêdzie mia³ wiêksze szanse z anglosaskim nazwiskiem. St¹d dodane na koñcu „e”. Modyfikacja ta da³a pocz¹tek jego ca³emu komediowemu repertuarowi: „Zmiany s¹ dobre. Popatrz na mnie”4.
By³ sta³ym mieszkañcem Bostonu, dobrze sobie radzi³ w maratonie, od dwudziestu piêciu lat zachowywa³ ten sam wzrost i wagê. Jedyn¹ widoczn¹ oznak¹ starzenia by³y srebrne pasma w jego g³adko zaczesanych, czarnych w³osach.
Laboratorium koronera i jego biuro znajdowa³o siê w podziemiach kostnicy przy Albany, czystej, zimnej, pozbawionej okien, zalanej ostrym, bia³ym œwiat³em, którego s³oñce nie uzna³oby za warte naœladowania. Gabinet mieœci³ siê w przestronnym pomieszczeniu, ale Change zagraci³ go ksi¹¿kami, pismami i s³ojami tkanek zakonserwowanych w formalinie. Wiêkszoœæ okazów stanowi³y potwomiaki, które, jak dowiedzia³a siê Dorothy, by³y dziwacznymi nowotworami ³agodnymi, wyros³ymi z komórek niezró¿nicowanych. Ulubione okazy Change'a zawiera³y w³osy, kawa³ki koœci i zêby; jeœli spojrza³o siê na niektóre z nich w odpowiednim oœwietleniu, wygl¹da³y jak wyszczerzone gargulce. Poœród tych anomalii sta³y zdjêcia ³adnej ¿ony Change'a i jego dwójki jasnookich dzieci.
Dorothy przyjecha³a ostatnia, ale Micky powiedzia³ jej, ¿e sam by³ zaledwie kilka minut przed ni¹. Wygl¹da³ na zmêczonego, mia³ ten specyficzny, œci¹gniêty wyraz twarzy, który bierze siê ze stresu, niewyspania i braku nadziei na pozytywne zakoñczenie sprawy. Siedzia³ na jednym z dwóch krzese³ przed biurkiem Change'a i pi³ kawê z tekturowego kubka. Dorothy zabra³a mu j¹, napi³a siê i skrzywi³a.
— Coœ okropnego.
— Nie da³aœ mi szansy, ¿ebym ciê ostrzeg³. Siadaj.
Dorothy rozwa¿a³a przez chwilê, czy odwiesiæ p³aszcz, potem siê rozmyœli³a. W gabinecie by³o zimniej ni¿ w markecie przy mro¿onkach. Kilka godzin temu zwolniono DeWeccia — powiedzia³ McCain.
— Jaka kaucja?
— Piêædziesi¹t kawa³ków.
— Kto wp³aci³?
— Ducaine, jak przypuszczaliœmy.
— Gdzie doktor? — spyta³a Dorothy.
— Przebiera siê.
— W³aœciwie ju¿ skoñczy³em. — Change wszed³ do gabinetu i zamkn¹³ drzwi. Mia³ na sobie garnitur i krawat, ale spod podwiniêtych nogawek wystawa³y robocze chodaki na gumowej podeszwie. — Lepsze buty mam na górze. Z jasz-czurczej skóry. Cholernie ciê¿ko wywabiæ z nich zapachy. Skóra bardzo dobrze je wch³ania, a gadzia skóra jest chyba bardziej porowata, chocia¿ na zdrowy rozum powinno byæ odwrotnie, prawda? Nie, ¿ebym ja cokolwiek jeszcze czu³, ale ¿ona czuje. Dzisiaj mamy rocznicê œlubu.
— Wszystkiego dobrego — powiedzia³ McCain.
— Ile lat? — spyta³a Dorothy.
— Dwadzieœcia osiem.
— D³ugo.
— Denise ma du¿o cierpliwoœci powiedzia³ Change. — Pracuj¹ do póŸna, do tego jestem trupojadem. Za to wie, gdzie jestem i ¿e mój zawód nie sprzyja zdradom.
Usiad³ i opar³ z³¹czone rêce o blat biurka.
— Spodziewa³em siê znaleŸæ coœ rutynowego. Zamiast tego znalaz³em coœ interesuj¹cego. Julius Van Beest wykrwawi³ siê na œmieræ, ale nie z powodu ran postrza³owych. Wed³ug mojej oceny ¿adna z nich nie by³a œmiertelna.
Change roz³o¿y³ na biurku cztery zdjêcia z polaroidu.
— To rany postrza³owe: dwie, które na siebie zachodz¹, w okolicach prawej skroni, dwie dziury w ramieniu i jedna w barku. Ostatnia wygl¹da³a na œmierteln¹, dopóki nie zobaczy³em, ¿e kula przesz³a tylko przez miêsieñ.
Wy³o¿y³ dwa nastêpne zdjêcia, oba doœæ makabryczne. Dorothy odwróci³a g³owê. McCain z obrzydzeniem œci¹gn¹³ usta.
— Na co patrzymy, doktorze?
— Na wnêtrze klatki piersiowej pana Van Beesta. To w³aœnie zobaczy³em, kiedy go rozkroi³em. Nie da siê tam rozró¿niæ ¿adnych szczegó³ów anatomii, poniewa¿ wszystko p³ywa we krwi.
Change podniós³ wzrok znad zdjêæ.
— Kiedy oczyœci³em ten obszar, mogê powiedzieæ z ca³¹ pewnoœci¹, ¿e ch³opak umar³ wskutek pêkniêcia têtnicy podobojczykowej, w miejscu, w którym wychodzi ona z ³uku aorty. Wed³ug mojej oceny przyczyn¹ pêkniêcia by³ têtniak, czyli, mówi¹c po ludzku, os³abienie œcian naczynia krwionoœnego. Poniewa¿ œciana jest os³abiona, zaczyna siê wybrzuszaæ i w koñcu tworzy pêcherz, woreczek, jeœli wolicie. Jak balon. A wiecie, co siê dzieje, kiedy nadmuchuje siê balon. Jego œcianki robi¹ siê coraz cieñsze, a¿ w koñcu, kiedy wdmuchnie siê do œrodka za du¿o powietrza, balon pêka.
Obojgu detektywom odjê³o mowê.
— Jak do tego dosz³o? — spyta³ w koñcu McCain. — Do tego têtniaka?