Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nawet połowy jeszcze nie słyszałaś.
- A więc to prawda...
- Musieli zamknąć toalety - wtrąciła druga.
- To prawda - przytaknęła pierwsza.
- Toalety? - zdziwiła się Helen. - Co to ma wspólnego ze śmiercią tego staruszka?
- To było przerażające. Josie, czy to twój Frank mówił ci o tym?
- Nie, nie Frank - odpowiedziała Josie. - On był wtedy nad morzem. To była pani Tyzack.
Ustaliły fakty i Josie, spoglądając na Helen, opowiedziała całą historię od początku. Wciąż jednak była podejrzliwa.
- Właściwie to był już koniec lata - mówiła. - Koniec sierpnia, prawda? - spojrzała na przyjaciółkę. - Ty masz głowę do dat, Maureen.
- Nie pamiętam - powiedziała niezadowolona. Było jasne, że nie chce mieć z tym nic wspólnego.
- Chciałabym wiedzieć... - wtrąciła Helen, ale Josie nie dopuściła jej do głosu: - Przy sklepach były toalety. Wiesz, takie publiczne. Nie jestem pewna, jak to dokładnie było, ale kręcił się tu chłopak... No, właściwie nie był już chłopcem, miał dwadzieścia lat albo i więcej, ale był... - szukała odpowiedniego słowa - niedorozwinięty umysłowo. Matka musiała się nim zajmować, jakby miał cztery latka. W każdym razie pozwoliła mu pójść do toalety, podczas gdy sama poszła do supermarketu, jak on się nazywał? - spojrzała na Maureen, ale ta odwróciła głowę... jakby w ogóle nie słuchała, więc Josie mówiła dalej: - To było w biały dzień, w południe. A więc chłopak poszedł to toalety, a matka do sklepu. Potem, wiesz, jak to jest, zajęła się zakupami i zapomniała o nim, a kiedy przypomniała sobie, że nie ma go już dość długo...
W tym momencie Maureen nie wytrzymała i wtrąciła się:
- Pokłóciła się ze sprzedawcą, bo sprzedał jej nieświeży bekon. Oto dlaczego straciła tyle czasu...
- Rozumiem - powiedziała Helen.
- Tak czy inaczej - kontynuowała opowieść Josie - skończyła zakupy i kiedy wyszła przed sklep, jego nadal tam nie było...
- Więc poprosiła kogoś z personelu sklepowego - zaczęła Maureen, ale Josie nie pozwoliła jej dokończyć. - Poprosiła jakiegoś mężczyznę ze sklepu, by poszedł do toalety i poszukał go.
- To było straszne - wtrąciła Maureen.
- Leżał na podłodze w kałuży krwi.
- Zamordowany? Josie skinęła głową.
- Dla niego lepiej, że umarł. Zaatakowano go brzytwą... - przerwała na moment. - Odcięli mu intymne części ciała, a potem wrzucili do muszli klozetowej i spuścili wodę. Nie mieli żadnego powodu, by mu to zrobić.
- O mój Boże!
- Lepiej, że umarł - powtórzyła Josie. - To znaczy... i tak nie mogliby mu pomóc, prawda?
Przerażająca historia w rzeczywistości musiała wyglądać gorzej, niż kiedy ktoś ją opowiadał, choćby stwierdzenie: „Lepiej, że umarł".
- A chłopiec - zapytała Helen - nie był w stanie opisać napastników?
- Nie - odpowiedziała Josie - był niedorozwinięty umysłowo. Nie potrafił sklecić razem więcej niż dwa słowa.
- I nikt nie widział ich wchodzących do toalety? Albo wychodzących?
- Ludzie przez cały czas wchodzą tam i wychodzą... - powiedziała Maureen, ale takie wyjaśnienie sprawy nie zadowoliło Helen. W tej dzielnicy nie ma na ulicach aż takiego ruchu. Może w okolicach sklepów kręci się więcej ludzi - zastanawiała się - ale ktoś musiał coś zauważyć.
- Więc nie znaleźli przestępców? - zapytała.
- Nie. - Oczy Josie straciły blask zapału. Dla niej najistotniejszą rzeczą była zbrodnia i jej konsekwencje. Niewiele obchodzili ją sprawcy czy pojmanie ich.
- Nawet we własnych łóżkach nie jesteśmy bezpieczni - stwierdziła Maureen. - Zapytaj kogokolwiek.
- Anne-Marie mówiła to samo - przyznała Helen. - Opowiedziała mi o tym staruszku, który został zamordowany latem, gdzieś w okolicy Placu Ruskina.
- Coś sobie przypominam - powiedziała Josie. - Stary człowiek i jego pies. Pobili go na śmierć, psa też wykończyli... Nie wiem. To z pewnością nie było tutaj. To musiało być w jednej z sąsiednich dzielnic.
- Jest pani pewna?
Kobieta patrzyła na nią szukając w pamięci.
- Tak - powiedziała w końcu. - To znaczy, gdyby to zdarzyło się tutaj, znałybyśmy tę historię, prawda Maureen?