Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jaskier, wciąż kretyńsko uśmiechnięty, zajęczał cicho. Był to bez wątpienia jęk rozkoszy.
- O co tu chodzi, Yennefer? Jeśli to gra, to nie znam reguł.
- Wspominałam ci - zaczęła - że zawsze zdobywam to, czego pragnę. Tak się zaś składa, że zapragnęłam czegoś, co ma Jaskier. Odbiorę mu to i rozstaniemy się. Nie obawiaj się, nie stanie mu się żadna krzywda...
- Cudactwa, które ustawiłaś na podłodze - przerwał -służą do wywoływania demonów.
Tam, gdzie wywołuje się demony, zawszę staje się komuś krzywda. Nie pozwolę na to.
- ...włos mu z głowy nie spadnie - kontynuowała czarodziejka, nie zwracając żadnej uwagi na jego słowa. -Głosik będzie miał jeszcze piękniejszy i będzie bardzo zadowolony, wręcz szczęśliwy. Wszyscy będziemy szczęśliwi. I rozstaniemy się, bez żalu, ale i bez uraz.
- Ach, Virginio - zajęczał Jaskier, nie otwierając oczu. - Piękne są twe piersi, delikatniejsze niźli puch łabędzi...
Virginio...
- Rozum mu odjęło? Majaczy?
- Śni - uśmiechnęła się Yennefer. - Jego marzenie spełnia się we śnie. Wysondowałam mu mózg do samego dna. Wiele tam nie było. Trochę świństw, kilka marzeń, mnóstwo poezji.
Mniejsza z tym. Pieczęć, którą zaczopo-wana była butla z dżinnem, Geralt. Wiem, że to nie trubadur ją ma, ale ty. Poproszę o nią.
- Do czego ci ta pieczęć?
- Jak by tu odpowiedzieć na twoje pytanie? - czarodziejka uśmiechnęła się zalotnie. -
Spróbujmy może tak:
gówno cię to obchodzi, wiedźminie. Zadowala cię taka odpowiedź?
- Nie - uśmiechnął się również, i równie paskudnie. - Nie zadowala. Ale nie rób sobie z tego powodu wyrzutów, Yennefer. Niełatwo mnie zadowolić. Jak do tej pory udawało się to wyłącznie osobom sięgającym wyżej niż przeciętność.
- Szkoda. Pozostaniesz zatem niezadowolony. Twoja strata. Pieczęć, poproszę. Nie rób min nie pasujących do twego typu urody i karnacji. Jeśli nie zauważyłeś, to wiedz, że właśnie zaczęło się odwdzięczanie, które jesteś mi winien. Pieczęć jest pierwszą ratą ceny za głos śpiewaka.
- Jak widzę, rozłożyłaś cenę na wiele rat - powiedział zimno. - Dobrze. Mogłem się tego spodziewać i spodziewałem się. Ale niech to będzie uczciwy handel, Yennefer.
Ja kupiłem twoją pomoc. I ja zapłacę.
Skrzywiła wargi w uśmiechu, ale jej fiołkowe oczy pozostały nie zmrużone i zimne.
- Co do tego, wiedźminie, nie powinieneś mieć wątpliwości.
- Ja - powtórzył. - Ale nie Jaskier. Zabieram go stąd w bezpieczne miejsce. Uczyniwszy to, wrócę, zapłacę drugą ratę i dalsze. Bo jeżeli chodzi o pierwszą...
Sięgnął do sekretnej kieszonki w pasie, wydobył mosiężną pieczęć ze znakiem gwiazdy i złamanego krzyża.
- Proszę, weź. Nie jako ratę. Przyjmij to od wiedźmina w dowód wdzięczności za to, że choć wyrachowanie, ale potraktowałaś go życzliwiej, niż zrobiłaby to większość twoich konfratrów. Przyjmij to jako dowód dobrej woli, który powinien przekonać cię, że zadbawszy o bezpieczeństwo przyjaciela wrócę tu, by płacić. Nie dostrzegłem skorpiona wśród kwiatów, Yennefer. Gotów jestem płacić za moją nieuwagę.
- Piękna przemowa - czarodziejka skrzyżowała ręce na piersi. - Wzruszająca i patetyczna.
Szkoda, że daremna. Jaskier jest mi potrzebny i zostanie tu.
- On już raz był blisko tego, co zamierzasz tu ściągnąć - Geralt wskazał na wzory na podłodze. - Gdy zakończysz dzieło i ściągniesz tu dżinna, pomimo twoich obietnic Jaskier ucierpi z pewnością, może jeszcze gorzej niż poprzednio. Bo wszakże to o stwora z butelki ci idzie, prawda?
Zamierzasz zawładnąć nim, zmusić, by ci służył? Nie musisz odpowiadać, wiem, gówno mnie to obchodzi. A rób sobie, co chcesz, ściągnij tu sobie nawet dziesięć demonów. Ale bez Jaskra. Jeśli narazisz Jaskra, to nie będzie to już uczciwy handel, Yennefer, i nie masz prawa za takowy żądać zapłaty. Nie pozwolę...
Urwał.
- Ciekawiło mnie, kiedy poczujesz - zachichotała czarodziejka.
Geralt napiął mięśnie, wytężył całą wolę, zaciskając szczęki do bólu. Nie pomogło. Był jak sparaliżowany, jak kamienny posąg, jak wbity w ziemię słup. Nie mógł poruszyć nawet palcem w bucie.
- Wiedziałam, że potrafisz odbić czar rzucony wprost - powiedziała Yennefer. - Wiedziałam też, że nim cokolwiek przedsięweźmiesz, będziesz starał się zaimponować mi elokwencją. Ty gadałeś, a zawieszony nad tobą urok działał i powoli cię łamał. Teraz możesz już tylko mówić. Ale nie musisz mi już imponować. Wiem, że jesteś elokwentny. Dalsze wysiłki w tym kierunku popsują własny efekt.
- Chireadan... - powiedział z wysiłkiem, wciąż próbując walczyć z magicznym paraliżem. -
Chireadan zorientuje się, że coś knujesz. Zorientuje się rychło, nabierze podejrzeń lada chwila, bo nie ufa ci, Yennefer. Nie ufał ci od początku...
Czarodziejka powiodła dłonią w szerokim geście. Ściany komnaty zamazały się i nabrały jednolitej mętnoszarej struktury i barwy. Znikły drzwi, znikły okna, znikły nawet zakurzone kotary i upstrzone przez muchy obrazki na ścianach.
- I co z tego, że Chireadan się zorientuje? - wykrzywiła się złośliwie. - Pobiegnie po pomoc? Przez moją barierę nie przejdzie nikt. Ale Chireadan nigdzie nie pobiegnie, nie uczyni nic
przeciw mnie. Nic. Jest pod moim urokiem. Nie, nie chodzi o czamoksięstwo, nie robiłam niczego w tym kierunku. Zwykła chemia organizmu. Zakochał się we mnie, bałwan. Nie wiedziałeś o tym?
Zamierzał nawet wyzwać Beau na pojedynek, wyobrażasz sobie? Elf, a zazdrosny. To się rzadko zdarza. Geralt, ja nie bez powodu wybrałam ten dom.
- Beau Berrant, Chireadan, Errdil, Jaskier. Rzeczywiście, idziesz do celu najprostszą drogą.
Ale mną, Yennefer, nie posłużysz się.
- Ależ posłużę, posłużę. - Czarodziejka wstała z łóżka, podeszła, starannie omijając wykreślone na podłodze znaki i symbole. - Mówiłam przecież, że jesteś mi coś winien za uzdrowienie poety. Chodzi o drobnostkę, o niewielką przysługę. Po tym, czego zamierzam tu zaraz dokonać, natychmiast znikam z Rinde, a mam jeszcze w tym miasteczku pewne... nie spłacone rachunki, nazwijmy to. Kil- ' ku osobom przyrzekłam tu coś, a ja zawsze spełniam obietnice.
Ponieważ jednak sama nie zdążę, ty spełnisz te obietnice za mnie.
Walczył, walczył z całych sił. Nadaremnie.