Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nie miałabym nic przeciwko niej - odparła Patience.
- To był najodważniejszy czyn, jaki w życiu widziałam.
- Nic podobnego - odparła Patience. - Wiedziałam, że nie umrę. To był jedyny sposób, by uciszyć księcia.
- Ale co on mówił? Patience potrząsnęła głową.
- Wierz mi, wcale się nie nadawał na męża dla ciebie.
Lyra wyglądała na poważnie zmartwioną. No cóż, miała powody. Może po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jej dynastyczne prawa są niebezpiecznie zagrożone, choćby Patience pozostała całkowicie lojalna.
- Czy on próbował... zaaranżować... no wiesz. Z tobą.
No tak. Lyra oczywiście nie martwi się wcale o dynastię. Nikt jej nigdy nie nauczył odpowiedzialności.
- Nie mogę o tym mówić - oświadczyła Patience. Ale odwróciła twarz, by Lyra przekonała samą siebie, że odpowiedź powinna brzmieć „tak”.
- Stojąc przede mną, chciał... ale dlaczego ty? Wiem, że słyniesz z urody, wszyscy to mówią, jednak to ja jestem córką heptarchy i też nie wyglądam najgorzej. Wcale nie. Mówię zupełnie obiektywnie.
- Chyba tylko taki mężczyzna nie chciałby cię mieć za żonę, który w wyniku straszliwego wypadku uszkodził sobie pewne organy - parsknęła śmiechem Patience.
Lyra zrozumiała po dobrej chwili i spłonęła rumieńcem.
- Nie wolno ci mówić takich rzeczy.
Ale Patience pochlebiła jej próżności i w ten sposób Lyra uznała, że nie musi mieć wyrzutów sumienia. Dziewczyna wyszła.
Patience rozmyślała o wczorajszym spotkaniu. Przynajmniej nie poszłam na nie równie nieświadoma jak Lyra, która zresztą nadal nie orientuje się, co zaszło. Jednak kiedyś ktoś powie jej, kim jestem i dlaczego odwieczne prawa mojego ojca do tronu postrzegane są jako stojące powyżej roszczeń Oruca. Wtedy zrozumie, co się właściwie wczoraj wydarzyło i być może pojmie także, że ryzykując śmiercią, walczyłam o życie.
Ale nie reakcja Lyry ją niepokoiła. Ważne było, jakie stanowisko zajmie król Oruc. Był jedynym widzem, któremu Patience chciała sprawić przyjemność. Jeśli zrozumiał jej gest jako desperacką próbę udowodnienia lojalności, ona przeżyje. Ale jeśli pomyśli, że chciała się naprawdę zabić, uzna ją za osobę niespełna rozumu i nigdy nie powierzy jej żadnego zadania. Kariera Patience zakończy się, zanim jeszcze zdążyła się rozpocząć.
Lekarz zamknął jej ranę szczękami maleńkich skorek.
- To nie są zwyczajne skorki - objaśnił. - Zostały wyhodowane i działają jak mocne kleszcze, przytrzymają skórę dopóki mięśnie nie złączą się odpowiednio. Dostosowują się do elastyczności szyi i pomagają w procesie leczenia. Nie zostawiają blizn.
- Bardzo sprytne - mruknęła Patience. Wszyscy uważali, że ona nie chciałaby mieć blizny. Nie była tego taka pewna. Nie zaszkodziłoby nosić na ciele pamiątki stale przypominającej o całkowitej lojalności, jaką wykazała w służbie królowi. Nawet kusiło ją, żeby oderwać skorki albo zmienić pozycję w łóżku, by blizna pomarszczyła się. Jednak takie zachowanie zdyskredytowałoby ją. Pomniejszyło znaczenie jej czynu.
A miał on swą moc. Oruc przyznał jej na czas rekonwalescencji pokój dla specjalnych gości na heptarszym dworze. Wiele osób zachodziło z życzeniami powrotu do zdrowia. Mało kto z nich przeszedł szkolenie w dyplomacji, więc nie potrafili ukryć prawdziwego powodu wizyt. Ich przyciągała Patience, młoda dziewczyna, w której wyczuwało się już pierwszą zapowiedź kobiety.
Dorośli, którzy nie potrafią się pogodzić z utratą młodości, wracają do niej myślami i boleśnie pragną powrotu urody lat młodzieńczych, choć wiedzą, że czasu nie da się cofnąć. Poza tym była prawdziwą córką heptarchy, legendarną siódmą siódmą siódmą córką Kapitana Statku. Dotąd nie mogli otwarcie z nią rozmawiać z lęku przed podejrzeniami króla. Ale nikt przecież nie mógł patrzeć krzywo na wizyty składane młodej dziewczynie, która służąc córce heptarchy popełniła czyn tak heroiczny.
Odwiedzali ją pojedynczo i parami, mówili miłe słówka, ściskali dłoń. Wielu próbowało dotknąć ją gestem, należnym tylko rodzinie władcy. Tym odwzajemniała się gestem szacunku, wskazującym, że gość stoi wyżej od niej na drabinie społecznej. Niektórzy uważali to za sprytne maskowanie się, inni za szczerą skromność. Dla Patience była to walka o życie.
Niepokoiło ją bowiem, że ani razu nie odwiedził jej Angel. Również ojciec nie śpieszył się z powrotem do domu. Nie do pomyślenia było, żeby nie przyszli do niej, gdyby tylko mogli, a to oznaczało, że ktoś musiał zabronić im odwiedzin. Jedyną osobą władną to uczynić był król Oruc. Najwyraźniej coś go zaniepokoiło w odegranym przez nią przedstawieniu. Nadal nie miał do niej zaufania.
Wreszcie wizyty ustały. Do pokoju wkroczył lekarz z dwoma służącymi. Delikatnie przełożyli dziewczynkę na nosze. Nie musieli mówić, gdzie ją zabierają. Kiedy Oruc wzywa, nie ma miejsca na dyskusję. Po prostu się idzie.
Postawili nosze na podłodze komnaty Oruca. Jego małżonka tym razem nie była obecna, ale heptarsze towarzyszyły trzy głowy. Patience nie znała ich, choć spędziła wystarczająco dużo czasu na dworze niewolników, by zapamiętać wszystkie przekazywane tam głowy. Wobec tego te albo nie należały do byłych ministrów spraw zagranicznych, albo też były tak ważne dla Oruca, że trzymał je w jakimś odosobnionym miejscu, by nikt inny nie mógł z nimi rozmawiać. Przy słojach ustawionych na osobnych stolikach siedziały karły, gotowe pompować powietrze.
- A więc to jest ta dziewczyna - oświadczyła jedna z głów, kiedy Patience znalazła się w komnacie. Ponieważ karzeł jeszcze nie zaczął pompować powietrza, z ust głowy nie wydobył się żaden dźwięk, Patience jednak potrafiła odczytać słowa z ruchu warg. I choć tego już nie była pewna, wydało jej się, że druga głowa wyszeptała jej prawdziwe imię: Agaranthemem Heptek.
Lekarz robił wokół swojej osoby bardzo wiele zamieszania pokazując, jak doskonale opatrzył ranę. Po której - naturalnie - nie pozostanie najmniejsza blizna.
- Bardzo dobrze, doktorze - powiedział Oruc. - Zawsze oczekuję od moich techników najwyższej sprawności.
Lekarzowi nie w smak było nazwanie go technikiem, ale oczywiście starał się ukryć niezadowolenie.
- Dziękuję, lordzie heptarcho.