Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Lud zżymał
się na taką manifestację bezsprzecznej wielkości i dobrobytu, toteż zarówno Karol Wielki, jak i jego
następca, Ludwik, nałożyli na „powietrznych tyranów” grzywny. W ramach kontrpropagandy
sylfowie porywali im poddanych do swych powietrznych domostw, pokazując im tam swój świat.
Odsyłanych przez nich nieszczęśników bez wahania palono na stosie. Prawdopodobnie mieli akurat
tyle czasu, by wykrzyczeć swoje historie, nim płomienie zamknęły im usta na zawsze.
Nie dziwię się więc wcale Mariusowi Dewilde, mieszkańcowi Quaroble – francuskiej wioski
położonej przy granicy belgijskiej – że swoje spotkanie z dwoma tajemniczymi istotami pewnej
wrześniowej nocy 1954 roku, przy torach kolejowych, chciał zachować w tajemnicy. Jak twierdzi
Jacgues Yaliee w swojej książce Pasport to Magonia (Chicago: Regnery, 1969), pan Dewilde
pokazał francuskiej Policji Lotniczej kawałek wypalonej skały, pochodzący z miejsca zdarzenia.
Został on przekazany instytucji tak tajnej, że nawet Ministerstwo Obrony nie miało prawa
wymienić jej nazwy.
Może strażnicy tych sekretów na całym świecie powinni zastanowić się nad odwieczną naturą
podobnych zjawisk? Ciekaw jestem, czy demon świętego Antoniego i średniowieczni „powietrzni
tyrani” znaleźliby się w jednej przegródce z wypaloną skałą.
Inny kawałek spopielałej ziemi z czyjegoś ogrodu trafił do rąk Budda Hopkinsa, który nie miał
jednak dostępu do tajnych archiwów. Analiza laboratoryjna ziemi wykazała, że została ona poddana
intensywnemu działaniu ciepła. Aby uzyskać podobny efekt, palono ziemię z tego samego ogrodu
przez osiem godzin w temperaturze ośmiuset stopni. Należy nadmienić, że tej nocy, po której w
ogrodzie znaleziono zwęglone grudki ziemi, nie zanotowano w okolicy żadnego uderzenia pioruna
ani nawet burzy.
Z upływem wieków zmieniają się może nie tyle Przybysze, co nasz sposób osadzania ich w
naszej kulturze. Może nie przybyli tu ani w 1946, ani 1897, w 1235 czy nawet 300 roku.
Wspomniałem już, że istota, z którą rozmawiałem, przypominała boginię Isztar. Możliwe, że nią
jest – powiedziała przecież, że liczy sobie wiele lat.
Przypisuję temu zjawisku większe znaczenie niż rząd, nauka i religia razem wzięte, a to dlatego,
że uważam, iż nasza cywilizacja nie zwraca uwagi na doświadczenia archetypowe i mitologiczne
naszych czasów. Jeśli to prawda, to po raz pierwszy człowiek nie reaguje na bogów i duchy. Czy to
dlatego stały się one tak bardzo realne, wyciągając ludzi z łóżek jak porywacze, zmuszone zwrócić
na siebie naszą uwagę, aby znaleźć potwierdzenie swojej własnej prawdy?
Może dzieje się to wszystko za sprawą wizji i chimerycznych tworów umysłu, pukających do
drzwi rzeczywistości? Nie są to jednak chaotyczne przebłyski.
Istnieje zadziwiający i subtelny związek między Przybyszami i ukrytym życiem naszego mózgu.
Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie przedstawiam hipotezy zaprzeczającej istnieniu Przybyszów z
innej planety. Sugeruję jedynie, że nie wiemy, kim są, a nasz związek nie opiera się na znanych nam
zasadach.
W trakcie wielkiej awarii zasilania w 1965 roku aktor Stuart Whitman spostrzegł zagadkowy
obiekt za oknem swego mieszkania na dwunastym piętrze i usłyszał dziwny odgłos,
przypominający gwizd. Zapamiętał też przesłanie, że awaria jest „ostrzeżeniem dla świata”.
Po raz pierwszy niezidentyfikowany obiekt latający, powodujący zaciemnienie, pojawił się w
sztuce Twilight Bar napisanej przez Arthura Koestlera w 1933 roku. W sztuce tej nad miastem
przelatuje potężnych rozmiarów meteor, wydając dźwięk przypominający gwizd, po czym nagle
gasną wszystkie światła. Meteor oznacza „ostrzeżenie dla świata”. Zbieżność przeżyć Whitmana z
treścią sztuki wcale nie kwestionuje ich prawdziwości; przeciwnie, sugeruje, że jakaś cząstka jego
życia wewnętrznego i otaczającego go świata, usiłowała przekazać mu ostrzeżenie.
W powieści The Flying Saucer Bernadra Newmana z 1950 roku, po raz pierwszy pojawia się
motyw zatrzymania silnika samochodu przez obiekt latający. Dopiero później zaczęły mnożyć się
opowieści o samochodach, odmawiających posłuszeństwa w zetknięciu z UFO. Nie twierdzę
jednak, że to niemożliwe – nie znam przecież rodzaju energii, jaką napędzane są te statki.
W grudniu 1985 roku, krótko po doświadczeniach z Przybyszami, pewien człowiek miał kłopoty
z instalacją elektryczną w swoim samochodzie. Wysiadło zasilanie i samochód nie chciał zapalić.
Doholowano go do warsztatu, gdzie jednak nie stwierdzono żadnej usterki. Przez noc akumulator
naładował się samoczynnie. Wiem, że to szczera prawda, ponieważ tym człowiekiem byłem ja, a
cała historia miała miejsce już po moich przeżyciach z 26 grudnia.
Kimkolwiek lub czymkolwiek są Przybysze, jest dla mnie jasne, że ich działalność wykracza
poza rutynowe badania ludzkości. Nasze więzy są bardzo mocne, przenikają do naszych snów,
splatając ze sobą rzeczywistość i wyobraźnię. W ten sposób Przybysze wydają się nam różnymi
postaciami jakiejś jedności. Aby nauczyć się ich właściwie postrzegać, musimy wymyślić nowy
sposób widzenia, który będzie łączył w sobie mistyczną swobodę wyobraźni z intelektualną
dyscypliną podejścia naukowego.
W wielu relacjach Przybysze przekazują ludziom wiedzę tajemną. Przeważnie okazuje się ona
bezwartościowa – jak to się stało w przypadku mojego silnika elektromagnetycznego.
Fascynujący przykład takiej relacji pochodzi z 1491 roku i zdarzył się mediolańskiemu
matematykowi Girolamowi Cardano. Kiedy zapytał Przybyszów o powstanie wszechświata,
„najwyższy z nich zaprzeczył, jakoby Bóg stworzył świat z wieczności. Drugi dodał, że Bóg
tworzył go chwila po chwili, tak że gdyby choć na sekundę się zawahał, świat przepadłby na
zawsze”.
Nie jest to bynajmniej koncepcja piętnastowieczna. Przy głębszej kontemplacji wyłania się