Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyćwiczonymi ruchami odrzucając miecze ogarniętych szałem ludzi, Folko chcąc nie chcąc przypomniał sobie polną miedzę w Amorze i spokojną jesień, kiedy on,...i pracowa³ razem, ¿e czu³ w sobie obroty kó³, dyszenie maszyny, ca³y wysi³ek pracy, wielk¹, dzik¹ rozkosz lecenia bez pamiêci wskroœ pustych zimowych pól i...Profilaktyka zaburze emocjonalnych to przede wszystkim uczenie dziecka rnych sposobw radzenia sobie w sytuacjach trudnych, a nie tylko ochrona dziecka przed...Przekonania Jak już mówiliśmy, dzieci próbują sobie radzić kształtując bardzo głębokie, podstawowe przekonania na temat własnej osoby i innych ludzi -...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...Prowadzący kampanie antynikotynowe popełniają jeden wielki błąd, a polega on na tym, że rzadko zadają sobie pytanie, dlaczego ludzie w ogóle chcą palić? Wydaje...Tak sobie często myślał w minionych latach Baldini, rano, gdy schodził wąskimi schodkami do sklepu, wie­^r 112 ^' ^' 113 ^rczorem, gdy opróżniał...Większość gubernatorów nie zdawała sobie bowiem spra­wy, że kryzys osiągnął poziom, który już w tej chwili należało uznać za ogromną katastrofę...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Uszy drgały mu gwałtownie, jakby czuł na sobie wzrok obserwujących go kobiet.
Juin potrząsnął głową, wzruszył ramionami i podszedł znowu do schodów.
- Gdybym mógł was prosić. Starsi czekają.
Ogromna, pozbawiona okien izba we wnętrzu kopca do­stosowana była wielkością do postury ogirów, sklepienie znajdujące się na wysokości czterech piędzi z okładem wspierały grube belki - już samym ogromem nadawałaby się na pałacowe wnętrze. Siedmiu ogirów, siedzących na podwyższeniu dokładnie naprzeciwko drzwi, sprawiało, że wydawała się odrobinę jakby kurczyć, Rand jednak nie mógł się wyzbyć wrażenia, że znajduje się w jaskini. Ciemne kamienie posadzki, mimo że wielkie i nieregularne w kształ­cie, miały gładką powierzchnię, natomiast szare ściany były tak nierówne, że mogłyby tworzyć zbocze skalistego wzgó­rza. Belki sklepienia, z grubsza obciosane, przypominały wielkie korzenie.
Oprócz krzesła z wysokim oparciem, na którym naprze­ciwko podwyższenia usadzona została Verin, na całe umeb­lowanie składały się ciężkie, zdobne w rzeźbione pnącza krzesła starszych. Na samym środku podwyższenia siedzia­ła kobieta, nieco wyżej od pozostałych, po jej lewej ręce trzech brodatych mężczyzn w długich, rozszerzanych ku dołowi płaszczach, po prawej trzy kobiety, ubrane podobnie jak ona, w suknie haftowane w pnącza i kwiaty od karku po sam kraj. Wszyscy mieli naznaczone wiekiem twarze oraz włosy barwy czystej bieli, łącznie z kępkami na czub­kach uszu. Roztaczali atmosferę niezgłębionego dostojeń­stwa.
Hurin wytrzeszczył na ich widok oczy, a Rand poczuł, że też ma ochotę się gapić. Takiej mądrości, jaką kryły w sobie ogromne oczy starszych, nie widziało się nawet w twarzy Verin, takiego autorytetu nie miała Morgase z jej koroną, Moiraine nie dorównywała im opanowaniem i spo­kojem. Pierwszy ukłon złożył Ingtar, równie ceremonialny jak zawsze, natomiast wszyscy inni stali nieruchomo, jakby zapuścili korzenie.
- Jestem Alar - powiedziała kobieta siedząca na naj­wyższym krześle, gdy wreszcie zajęli miejsca obok Verin. - Najstarsza ze starszych Stedding Tsofu. Odzyskanie Ro­gu Valere to sprawa doprawdy najwyższej potrzeby, my jed­nak nie pozwalamy, by ktoś podróżował drogami częściej niż raz na sto lat. Nie pozwalamy na to ani my, ani starsi z innych stedding.
- Znajdę Róg - odparł gniewnie Ingtar. - Muszę. Jeśli nie pozwolicie nam skorzystać z bramy...
Spojrzenie Verin kazało mu umilknąć, ale chmurny wy­raz nie zniknął z jego twarzy.
Alar uśmiechnęła się.
- Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany, Shienarani­nie. Wy ludzie nigdy nie poświęcacie czasu myśli. Jedy­nie podejmowane w spokoju decyzje są właściwe. - Jej uśmiech zblakł, ustępując miejsca powadze, natomiast głos nie stracił nic ze swego zamierzonego opanowania. - Ani niebezpieczeństwom czyhającym na drogach, ani atakują­cym Aielom, ani drapieżnym trollokom nie należy stawić czoła za pomocą miecza. Muszę was uprzedzić, że wejście na drogi łączy się z ryzykiem nie tylko śmierci i szaleństwa, lecz również utraty duszy.
- Widzieliśmy Machin Shin - powiedział Rand, a Mat i Perrin mu przytaknęli. Jakoś jednak nie śpieszyli się z za­pewnieniem, że są gotowi obejrzeć go raz jeszcze.
- Pojadę po Róg nawet do samego Shayol Ghul, jeśli zajdzie taka potrzeba - oświadczył dobitnie Ingtar.
Hurin tylko pokiwał głową, jakby chciał się przyłączyć do słów Ingtara.
- Sprowadź Trayala - rzekła Alar do Juina, który do tej pory stał przy drzwiach, i Juin skłonił się i wyszedł. ­Nie wystarczy - zwróciła się do Verin - usłyszeć, co się stanie. Musicie to zobaczyć, poznać swoim sercem.
Do powrotu Juina panowała nieprzyjemna cisza, a stała się jeszcze bardziej przykra, gdy wraz z nim przyszły dwie kobiety, wiodące z sobą ciemnobrodego ogira w średnim wieku, który powłóczył nogami, jakby nie całkiem wiedział, jak należy się nimi posługiwać. Obwisłej twarzy brakowało wszelkiego wyrazu, a wielkie oczy były puste i nieruchome, ani zagapione, ani zapatrzone, wydawały się w ogóle nic nie widzieć. Jedna z kobiet delikatnie otarła mu kropelkę śliny z kącika ust. Musiały go złapać za ręce, żeby się za­trzymał - stopa zrobiła ruch do przodu, zawahała się, wre­szcie cofnęła i opadła na posadzkę z głośnym łomotem. Wydawało się, że jest mu obojętne, czy stoi, czy idzie, w każdym razie nie przykładał wagi do żadnej z tych czyn­ności.
- Trayal był jednym z ostatnich ogirów, którzy prze­prawiali się przez drogi - powiedziała cicho Alar. ­Wyszedł w takim stanie, w jakim go teraz widzicie. Czy zechcesz go dotknąć, Verin?
Verin obdarzyła ją przeciągłym spojrzeniem, wstała i podeszła do Trayala. Ani drgnął, gdy położyła dłonie na jego szerokiej klatce piersiowej, nawet nie mrugnął okiem na potwierdzenie, że czuje dotyk. Z ostrym sykiem gwał­townie odskoczyła w tył, podniosła wzrok na jego twarz, potem odwróciła się na pięcie, by stanąć twarzą do star­szych.
- On jest... pusty. To ciało żyje, lecz w jego wnętrzu nic nie ma. Nic.
Na twarzach wszystkich starszych pojawił się wyraz nie­zgłębionego smutku.
- Nic - powtórzyła cicho jedna ze starszych, siedzą­cych po prawicy Alar. Jej oczy wydawały się odzwierciedlać cały ból, którego Trayal już nie mógł czuć. - Żadnego umysłu. Żadnej duszy. Po Trayalu nie zostało nic prócz ciała.
- Był wspaniałym Drzewnym Pieśniarzem - wes­tchnął jeden z mężczyzn.
Na znak dany ręką przez Alar dwie kobiety skierowały Trayala w stronę wyjścia, musiały go najpierw rozruszać, zanim zaczął iść o własnych siłach.
- Ryzyko, jakie nam grozi, znamy - oznajmiła Ve­rin. - Jednak niezależnie od niego musimy ruszyć w po­ścig za Rogiem Valere.
Najstarsza skinęła głową.
- Róg Valere. Nie wiem, która z wieści jest gorsza: że znalazł się w rękach Sprzymierzeńców Ciemności czy ra­czej, że w ogóle został odnaleziony.
Popatrzyła z wysoka na siedzących rzędem starszych ­kolejno kiwali głowami, jeden z mężczyzn poskubał naj­pierw brodę, wyrażając w ten sposób zwątpienie.
- Bardzo dobrze. Verin zapewnia mnie, że sytuacja jest wyjątkowa. Zaprowadzę was osobiście do bramy.
Rand poczuł po części ulgę, a po części strach, gdy do­dała:
- Towarzyszy wam pewien młody ogir. Loial, syn Arenta syna Halana, ze Stedding Shangtai. Daleko od domu się znalazł.