Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Chmury gnane wiatrem. Leżał w zagłębieniu gruntu, na gołej ziemi, gdzieniegdzie tylko rosły kępki marnej trawy. Przypomniał sobie sztorm, wodę nad głową. Jak się tu dostał? Przecież nie sam. Czy Ason?
- Ason! - zawołał głośno, klękając. - Ason! - powtórzył, czując, jak ogarnia go panika.
Czyżby zginął? Inteb wstał chwiejnie i wspiął się na wydmę. Za nią była plaża i miarowo łamiące się na wilgotnym piasku fale. Nieco dalej widać było wystające z wody czarne skały. Wiedział już, co właściwie zdarzyło się w nocy. Ale jak zaszedł tak daleko? Krzyknął ponownie i gdzieś z dali dobiegła go odpowiedź. Na plaży pojawił się Ason. Ciągnął za sobą coś długiego i ciemnego. Pomachał do Inteba. Spotkali się na mokrym piasku. Ason rzucił połamane kawałki drewna i wziął go w ramiona.
- Paskudna to była noc, Intebie, ale żyjemy i to jest coś, z czego warto się cieszyć.
- A inni?
- Nikogo nie znalazłem. Statek uderzył w te skały, które widzisz blisko brzegu i rozpadł się na kawałki. Razem poszliśmy pod wodę. Pióro sterowe omal nie rozłupało nam czaszek, ale ostatecznie udało mi się ciebie wyciągnąć. Wołałem, ale bez odzewu. Zaciągnąłem cię na wydmy i poszedłem przeszukać plażę. Niczego. Chyba wszyscy utonęli razem z wrakiem. Raczej niewielu z nich potrafiło pływać.
Opadł ciężko na piasek i oparł głowę na kolanach. Nie spał i czuł się bardzo zmęczony. Był kapitanem i wodzem, odpowiadał za załogę. A teraz wszyscy ci ludzie zginęli. Wszystkie mięśnie go bolały, miecz ciążył na plecach.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - spytał Inteb.
- Nie jestem pewien, co to za brzeg. Poprzednio przepływaliśmy obok, ale tutaj wszystkie plaże podobne są do siebie. Ani śladu ludzi, żadnych wiosek. I niczego do jedzenia. Morze nie wyrzuciło prawie żadnych szczątków, tylko trochę połamanych desek. Lepiej chodźmy - oznajmił i wstał.
- Dokąd?
- Dobre pytanie. Zanim burza nadeszła, wiatr nam sprzyjał, ale po zmroku mógł się zmienić. Chyba powinniśmy skierować się na wschód.
Ason rozejrzał się po pustej plaży, zerknął na ostre skały, które zgładziły statek, obrócił się w lewo i podążył wzdłuż brzegu. Inteb ruszył za nim. Miękki piasek miło chrzęścił pod stopami, sandały zabrało morze. Wkrótce doszli do ostro wżynającej się w ląd zatoki, która była zbyt głęboka, by przebyć ją w bród. Skręcili, oddalając się od morza. Inteb pomyślał nagle o czymś, pochylił się, nabrał wody w stuloną dłoń i spróbował.
- Tylko słonawa - powiedział. - To musi być ujście strumienia. Jeśli pójdziemy w górę koryta, znajdziemy słodką wodę.
Strumień wił się, coraz węższy, aż trafili na miejsce, gdzie czysta woda szemrała po kamieniach. Położyli się płasko na ziemi i pili dość długo, w końcu Ason usiadł, otarł ręką usta i nagle znieruchomiał. Ku zdumieniu Inteba młodzieniec sięgnął po miecz.
- Co się dzieje? - spytał. Ason wskazał na las.
Między brzozami widać było jeden z licznych tu pagórków, na którego wierzchołku stała jakaś osobliwa, okrągła konstrukcja. Wkoło nie było żywej duszy. Po chwili Ason ruszył w kierunku dziwa, trzymając miecz w pogotowiu. Przeszli brzezinę i trafili na zarośniętą ścieżkę, która doprowadziła ich do wzniesienia. Pagórek był w gruncie rzeczy sztucznie usypanym kurhanikiem, z jednej strony ograniczonym pionowo ustawionymi, podłużnymi kamieniami. Największy z głazów zdawał się skrywać wejście.
- To przypomina grób - powiedział Inteb.
Ason przytaknął w milczeniu, ale nie opuścił miecza, aż do chwili gdy obejrzał miejsce i stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że od bardzo dawna nikt tu nie gościł.