Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– A w publicznym szalecie na ścianie palcem pisać nie łaska?...
– Fasuj go w kantorek! – krzyknął czwarty spod drzwi.
W tejże chwili rzekomy klient trzasnął Murka po głowie butelką. Zahurgotały krzesła i
stoliki. Następny cios pięścią między oczy i nieomal jednoczesny kastetem w głowę oszoło-
miły Murka. Bił się na ślepo, lecz zawzięcie. Nie brakowało mu siły, jednak przekonał się, że
nie ma w tym wprawy. Uderzenia w dołek i kopnięcia w golenie podcięły mu nogi. Uczepił
się jednego z napastników i runął wraz z nim. Tym osłonił się przed ponownym ciosem bu-
telki, lecz jednocześnie otrzymał straszliwe kopnięcie obok krzyża. Skręcił się z bólu i zawył.
– Jeszcze go w nyrkę! – doradzał czyjś spokojny głos.
Uderzenia pięści i obcasów spadały jedne po drugich. Wreszcie siły opuściły go zupełnie,
nie bronił się, nie zasłaniał, leżał nieruchomo.
87
– Niech tylko szanowna osoba kity nie odwala, bo za przeproszeniem nie ma o co, pies ci
twoją zabagduloną mordę lizał – przemówił jeden z napastników łagodnie.
Inny pochylił się nad Murkiem:
– Widzisz, bracie i masz nieprzyjemność. A trzeba to było komu w parasolkie włazić?
Wychodzili, nie spiesząc się, obciągając marynarki i poprawiając czapki na głowie. Ostatni
zatrzymał się w drzwiach:
– A jeżeli szanownej osobie mało, to następną razą spuścimy ci takie manto, że szanowną
osobę przez lejek do trumny stroskana rodzina wlewać będzie. Pisaciel, zatabaczona jego
kancelaria!
Minęła dobra godzina, nim mógł podnieść się o własnych siłach i dowlec na Leszno.
Przeleżał wtedy cztery dni, a choć go wściekłość brała, rozsądek przeważył: więcej pod sąd
nie poszedł. Próbował jeszcze szczęścia przed gmachem województwa, lecz tu policja wyła-
pywała takich amatorów. Wywijał się jak umiał, lecz w końcu go złapano. Przenocował w
komisariacie, nazajutrz zaś stanął przed sądem starościńskim.
Urzędnik, pełniący tu funkcję sędziego administracyjnego, przejrzał protokół, papiery i
przyjrzał się mu z ostentacyjnym zgorszeniem:
– I pan jest doktorem praw?
– Tak jest.
– Niesłychane.
– Od szeregu miesięcy jestem bez posady – zaczął Murek. – Nie mam z czego żyć. Z nę-
dzy chwyciłem się takiego zajęcia.
Urzędnik przerwał zaburzeniem:
– I to mówi wykształcony prawnik! Niesłychane! Czego zatem można wymagać od anal-
fabetów?! Czy pan tego nie rozumie? Jeżeli ktoś chce zarobkować pisaniem podań, powinien
uzyskać koncesję, pozwolenie, opłacić świadectwo przemysłowe. Pan uprawia nieuczciwą
konkurencję w stosunku do tych. co zmuszeni są utrzymywać biura czy kancelarie adwokac-
kie.
– Kiedy mnie nie stać na obiad, cóż dopiero na biuro. Mieszkam kątem u stróża. A jako
prawnik, jako były urzędnik państwowy i komunalny znam się o tyle na...
– Wybaczy pan – urzędnik podciągnął nerwowym ruchem mankiety. – Ale to jest bardzo
smutny objaw. Bardzo smutny. Żeby prawnik, który powinien świecić przykładem społeczeń-
stwu, stanowić wzór poszanowania prawa, uprawiał kłusownictwo? Czemuż pan nie zostanie
adwokatem?
– Pan starosta żartuje sobie. Musiałbym odbyć aplikanturę, a za co?...
– Hm... Tak... No, ale to już pańska rzecz. Ja musiałbym dać panu co najmniej trzy dni
aresztu. Jeżeli jednak da mi pan słowo, że nie wróci do tego procederu... Na miły Bóg, przecie
może pan poszukać innego, uczciwego zajęcia!?
– Niczego bardziej bym nie pragnął...
– No... dobrze. Zwolnię pana, ale nie sprawi mi pan zawodu?
– Obiecałem, więc dotrzymam. Sam przyznaję panu staroście rację, ale cóż?... Nędza.
Urzędnik stukał ołówkiem po papierach.
– Widzę, że jest pan zarejestrowany w Państwowym Urzędzie Pośrednictwa Pracy.
– Od dawna.
– No i cóż?...
– Dwa razy na tydzień chodzę tam na próżno.
– Bo może pan jest zbyt wybredny?
Murek roześmiał się:
– Każdą posadę przyjąłbym. Tylko, że kandydatów jest ponad dwadzieścia tysięcy, a po-
sada zdarzy się jedna na miesiąc.
– Dam panu kartkę do dyrektora – zdecydował się urzędnik.
88
Po kilku dniach daremnego dobijania się udało się wreszcie Murkowi złożyć u sekretarza
tę kartkę. Nikłe nadzieje, jakie z nią wiązał, rozwiały się jednak od razu. Sekretarz odesłał go
do jednej z urzędniczek, pulchnej szatynki, zajętej właśnie nieznacznymi poprawkami przy
własnych paznokciach. Kazała mu czekać. Po upływie godziny wywołała go przed okienko:
– Pan Murek?
– Tak.
– Doktor praw, Franciszek Murek, lat 31?
– Tak.
– Pan przecie jest już u nas zarejestrowany!
– Tak jest.
– Więc cóż pan nam głowę zawraca?! I to jeszcze inteligentny człowiek.
Zatrzasnęła okienko i na tym się skończyło. W innych biurach też nic nie wskórał. Ponie-
waż jednak zrobił się jakiś ruch w pośrednictwie pracy dla pracowników fizycznych, zaczął
starać się o jakąkolwiek robotę przy kolei, przy brukach, przy kanalizacji. Tu jednak przyj-