Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Oddychały, wszystko było w porządku.
Miałam wrażenie, że ledwo zasnęłam, kiedy obudził mnie potworny hałas. Tłuczone szkło sypało się na jakieś blachy. Przeraźliwy brzęk, szczęk, jakby trzask wybijanej szyby, rozległy się gdzieś za moją głową, za ścianą, w pokoju Zosi. Zleciałam z katafalku, szarpnęłam drzwi, po drodze dostrzegłam, że Elżbieta siada na łóżku, w korytarzu zderzyłam się z Alicją i Pawłem i wszyscy troje runęliśmy na drzwi pokoju Zosi. Zosia, bliska płaczu z wściekłości, usiłowała się wyplątać z czegoś niewidocznego. Nocna lampka u sufitu słabo oświetlała jej wysiłki.
- Żyjesz...! - jęknęłam z ulgą, łapiąc oddech.
- Do cholery z tym bezpieczeństwem! - wrzasnęła Zosia z furią. Przepchnęłam się bliżej i ujrzałam na podłodze przed łóżkiem olbrzymią kupę potłuczonego szkła, po większej części z butelek, przykrywki od garnków i jakieś blachy. Zosia odplątywała sobie z nóg cienką nitkę.
- Co, na miłosierdzie pańskie, zamierzałaś zrobić z tym wszystkim?! - spytałam, nieopisanie zdumiona, bo Zosia na ogół zachowywała się raczej normalnie.
- Nic, do diabła! - warknęła. - Trzeba mnie było nie budzić tą solą! Robisz jakieś kretyńskie hałasy i potem jest taki skutek!
- Potłukło się od hałasu? - zainteresował się Paweł.
- Odczepcie się! Nie mogłam zasnąć, nie umiem spać przy zamkniętym oknie! Więc otworzyłam i zrobiłam urządzenie alarmowe! Żeby nikt nie wlazł! Zapomniałam o tym i sama w to wlazłam.
- To znaczy co zrobiłaś? - spytała nadzwyczajnie zaciekawiona Alicja. - Usiłowałaś wejść przez okno?
- Następny urlop spędzę zamknięta w piwnicy! - zagroziła półprzytomna Zosia. - Nie brałam nic czerwonego!... Ustawiłam tu butelki i otoczyłam dookoła nitką, i przywiązałam ją do okna, jakby kto chciał uchylić, to musiał je zepchnąć, a pod spodem położyłam to wszystko i zaplątałam się w tę nitkę! Do diabła! Idźcie stąd!!! - wrzasnęła nagle. - Idźcie spać i pilnujcie Elżbiety!!!
Zostawiliśmy ją, nie chcąc się jej zbytnio narażać, i posłusznie poszliśmy spać, po drodze wyjaśniając Elżbiecie, co się stało.
- Czy są jeszcze jakieś urządzenia alarmowe? - spytała Elżbieta, granitowo spokojna. - Mam na myśli to, czy są jakieś na drodze do łazienki. W razie gdybym chciała tam pójść... Czy rozlegnie się może dzwon albo syrena?
- Nic się nie rozlegnie, na litość boską - odparta Alicja z rozpaczą. - Chyba że oni... Przyznajcie się, czyście może też coś zrobili?
- Nic, jak Boga kocham! - przysiągł Paweł.
- Odczep się - mruknęłam i wróciłam na katafalk.
Z pewnością nie minęło więcej niż pięć minut, kiedy okropny, krótki krzyk poderwał mnie znów na równe nogi. Zdawało mi się, że to głos Alicji. Jeden krótki, straszny krzyk i potem cisza...!
Omal nie wywichnęłam sobie ręki, naciskając kontakt ukryty pod ramą od obrazu. Kanapa była pusta, Alicji na niej nie było! W korytarzyku usłyszałam rumor i głosy Pawła i Zosi. Zabrakło mi oddechu, na szczęście zanim zdążyłam zacząć się dusić, dostrzegłam Alicję, żywą, w całości, poruszającą się w mroku przedpokoju.
- Strasznie was przepraszam - powiedziała z bezgraniczną skruchą i zakłopotaniem. - Pomyliłam się...
Zosia, chwiejąc się, bez słowa, pomacała ręką za sobą. Paweł złapał ją i troskliwie posadził na fotelu. Usiadłam na sąsiednim.
- Znaczy, zamiast zamknąć oczy i spać, zaczęłaś drzeć gębę? - powiedziałam z rezygnacją. - Pomyliłaś czynności?
- Niezupełnie. Zapomniałam, gdzie śpię. Rozmawiałam przez chwilę z Elżbietą, a propos, jak Elżbieta...?
- Dziękuję, nieźle - odparła łagodnie Elżbieta od drzwi.
- To chwała Bogu. Potem poszłam do łazienki, napiłam się wody, jeszcze czekałam, aż będzie leciała zimna, a potem odruchowo poszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. I wyobraźcie sobie, usiadłam na kimś...!!!